Z dala od zgiełku

Tym razem melodramat. O miłości rzecz jasna.

Nie znam powieści ani poprzedniej ekranizacji. Z recenzji wyczytanych w internecie obejrzałam film nie znając powieściowego zakończenia, więc chyba dzięki temu moje nastawienie na jej koniec jest pozytywne.

Ale do rzeczy. Film jest zrealizowany pięknie. Scenografia, kostiumy, krajobrazy, muzyka... Miód na oczy. Po prostu ogląda się coś pięknego. A, że kocham filmy kostiumowe to nie mogłam go przegapić.

Sama historia jest też dość ciekawa. Bathsheba poznaje Oak'a w innych okolicznościach. Później jednak okoliczności się zmieniają. Jak i pragnienia głównej bohaterki. Pokazuje to jak dla mnie tak metaforycznie dojrzewanie do tej prawdziwej miłości. tym bardziej, że przeszła ona przez różne propozycje, jak i historię.

Film trzymał w napięciu do samego końca, mimo nieco drażniącego Troy'a. Ale chyba taki miał być. Każdy przed nim ostrzegał, ale zakochana nie widziała złego... Historia toczy się zaskakującym torem momentami. Ale cały czas trzeba pamiętać, że to był XIX wiek i wtedy czasy były inne. Postrzeganie kobiet, związków także było zupełnie inne od dzisiejszego.

Film jest wg mnie dobry i bardzo dobrze zrealizowany. Idealny na burzowy wieczór. Nazwany melodramatem - choć ze mnie łez nie wycisnął - to go polecam z pełną odpowiedzialnością.
Warto!

Drevni Kocur

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz