Cheri

Film był przedświątecznym prezentem HBO dla widzów i spędziłam przy nim bardzo miło niedzielny wieczór. Klimaty jakie lubię najbardziej... W dodatku na podstawie powieści Colette.

Początki dwudziestego wieku, Paryż... Na drodze kobiety, która właśnie skończyła swoją pracę jako kurtyzana oferująca tajniki kochania elitom, staje młody mężczyzna - Cheri. Wydawałoby się, że Leę łączyć z nim będzie tylko romans do czasu jego ślubu, ale...

Film ogląda się przyjemnie nie tylko ze względu na piękne stroje, jakie noszono w tamtych czasach... Ale i sceny, w których pokazana jest gra między Leą a Cheri. Gry, zaloty, flirty... Po prostu aktorstwo doskonałe, jak dla mnie. Michelle Pfeiffer gra tym razem czarownicę pałającą nieco inną magią i doskonale jej to wychodzi.

Do tego pięknie ukazana historia miłosna. Pełna zawirowań, ale dająca trochę do myślenia... Jak to łatwo można się pogubić, jak to czasem wydawać się może, że jest to przelotna znajomość, a jednak okazuje się tą prawdziwą miłością... Pomińmy, że to kurtyzana z młodym młodzieńcem. ;)

Ponadto piękne budynki, widoki, bogactwo, przepych, sztuka, teatr... I trochę historii o tamtejszych zwyczajach, jakie miały elity... Dodatkowo porusza problem tego co powinno być, co wypada czy też nie, a co z tym, czego pragnie serce? Ale wiadomo, to były inne czasy, choć jak czasem spojrzeć na sytuację niektórych środowisk w dzisiejszych...

Film bardzo fajny, polecam. Jest na co popatrzeć i miło się ogląda, choć historia smutna.

Drevni Kocur

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz