Kot Bob i ja | Świat według Boba


O książce dowiedziałam się przez przypadek, a wtedy stała się pragnieniem gwiazdkowym! Jagusio na okładce, normalnie... Czekałam cierpliwie, mimo, że dotarła z opóźnieniem, bowiem wydanie z nową okładką miało premierę w styczniu - Mikołaj w tym szale nie zauważył.. ;)

Przeczytałam jednak później, ponieważ jakoś tak wyszło, że najpierw zabrałam się za Alfiego. Jednak dwie części o kocie Bobie pochłonęłam dość szybko, bo w jakieś trzy tygodnie? I bardzo podobało mi się, że książka nie jest tylko o kocie, ale i o problemach człowieka... Dla niektórych to może wydawać się totalnym kosmosem o czym pisze Bowen... Ale myślę, że wielu ludzi może odnaleźć w tej historii odrobinę swojej historii.

Co prawda daleko mi do znania/mienia doświadczeń życia narkomana czy bezdomnego, to o ile chodzi o same problemy, że bierze się coś sobie i kotu i liczy się czy starczy - to już bardziej. Dlatego też historia Jamesa jest mi bliska - znam to, że gdyby nie moja Trójca to pewnie oszalałabym, mając warunki mieszkaniowe takie jak James - mikrofalówka jako jedyne źródło ciepłego jedzenia, ogrzewanie z farelki etc, a także brak mebli, pudła... I osoby, które wolały minąć, podać coś niż zaprosić do siebie.

Problemy zdrowotne jakie miał James i Bob przywodziły na myśl nasze własne doświadczenia z walką o oczka rudzielców w 2009, a także awitaminozę czarnuszka. Dzięki Jamesowi przypomniałam sobie tamten okres i przeżywając z nim jego historię odnalazłam jakieś ukojenie - że nie jestem jedyna na świecie, że (pomijając fakt narkotyków) są ludzie, którzy to przeżyli...

Czasami są ludzie, którzy nie potrafią pomagać poza pustą gadaniną, a druga rodzina stoi murem mimo przeszłości etc... Tyle, że James był narkomanem, ja znałam oblicze ludzi z innej strony, ale jako zwykły szary człowiek w zupełnie obcy mieście wśród - jak się okazało nieprzychylnych mu ludzi ukrywających prawdziwą twarz za maskami... Dzięki tej książce uświadomiłam sobie dzięki komu tak naprawdę przetrwałam - naszej Trójcay, która nas ocaliła. I udało mi się je zabrać ze sobą do lepszego świata.

I naprawdę, nie przejmują mnie spojrzenia, że jak można mieć tyle kotów, o a po co... One są rodziną. Ludzie nam przychylni także są rodziną. O rodzinę się człowiek troszczy. Nie wiem jak można oddać psa czy kota - albo straszyć wywiezieniem go do lasu (tak ocaliłyśmy Mortimera - ma dom wychodzący). Nigdy nie zapomnę tej historii, a na pewno ją polecam i będę do niej wracać. A tym nieprzychylnym cisnęłoby się nią, ale... Jak ktoś nie kocha zwierząt to nie zrozumie - szkoda czasu, nerwów i tłumaczeń, że to one ocalają nas, my je tak tylko przy okazji.

Polecam i uważam, że jest to książka obowiązkowa dla miłośników i dla nierozumiejących miłośników kotów - może coś się Wam w głowie rozjaśni?

PS. Co do filmu:

Widziałam, oglądałam, płakałam i śmiałam w trakcie seansu. Wydźwięk jest taki jak w książkach owszem, ale jest to inspirowane. W tym przypadku szanuję różnice wątkowe, choć przyznam brakuje mi wspomnienia o wielu problemach James'a niewspomnianych w "ekranizacji".

Książki to obszerna biografia, by przedstawić wszystko pewnie musiałby powstać serial - a film miał przekazać najważniejsze treści. I to zrobił. Ale nic nie przebije książek Bowena, no i oryginalny Bob piękniejszy od dublera! :)

Motylek płakała i mówiła, że jej starczy, ona książki nie da rady, bo zapłacze... Mam nadzieję, że dzięki filmowi po książkę sięgnęło wiele osób. Bo warto.

Kochajcie swoje koty!

drevnikocurek




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz