Lost Odyssey


こんにちは!

Tak jak obiecałam, dzielę się z Wami, moimi pierwszymi wrażeniami z Lost Odyssey.

Na początek wrzuceni zostajemy w sam środek akcji i od razu musimy sobie radzić z uproszczonym systemem walki.
Pokonujemy kilku przeciwników i dalej już gra wprowadza nas w klimat miękko i łagodnie.

Pierwszym odczuciem jest wrażenie, że gramy w Final Fantasy. Dźwięki, muzyka, mechanika. Jednym słowem klon. Ale w jak najlepszym tego słowa znaczeniu. Podobieństwa znajdujemy na każdym kroku. W końcu trudno się dziwić, skoro są to ci sami twórcy. Przypomina się Final, ze swoich czasów świetności.
Bardzo spodobał mi się prosty zabieg połączenia głównego bohatera z graczem. Połączenia nicią współczucia i przyjaźni. Zaczynamy go lubić zaraz po pierwszym flashback’u.

Nasza postać cierpi na zanik pamięci, ale pewne wydarzenia w jego otoczeniu sprawiają, że zaczyna sobie pewne elementy przypominać.
Otrzymujemy, krótkie, poruszające historie, obrazujące naszego bohatera. Dające nam wgląd w jego duszę i sprawiające, że zaczynamy go naprawdę lubić.
Ponieważ odczytanie animowanego tekstu troszkę zajmuje, dano nam możliwość przesunięcia momentu, w którym ową historię przeczytamy. To bardzo dobry zabieg, jeśli nie chcemy stracić wartkości akcji w grze.
Fakt, że jest to tekst pisany, od razu dało mi do myślenia. Czy jest to zabieg mający na celu oszczędzić miejsce na 4 DVD??? Omg, to, to będzie Odyssey’a. Drugą rzeczą, która poparła moje przypuszczenia jest format licznika czasu gry. A wygląda on tak:

 000:00

Część, którą nazwę wstępem, przeznaczona jest na zapoznanie się z grą, powoli, spokojnie uczymy się interakcji z otoczeniem. Zbieramy trochę ekwipunku, ulepszamy swój pierścień itp.
Zbieranie przedmiotów jest nieco arkadowe, (przedmioty pod plakatami. W każdym śmietniku coś jest itd.)
Ale nie jest to rażące.

 Piękne cut scenki co chwila cieszą nasze oko. Animacje są ok, a efekty specjalne powalające. Jedyne co, to widoczna siermięga Microsoftu w tworzeniu gry. Gra jest stricte Japońska i ma japońskich twórców. Ale wykonanie, które jak mniemam leżało po stronie MS, leży i kwiczy.

Długo się zastanawiałam co to jest dokładnie i w końcu, pisząc ten tekst wpadłam na to. Niewłaściwa dynamika ekspresji! Dla porównania, to tak jak by zrobić wersję anime, Simsów. Ale tylko tak, aby zamienić postacie na rysowane kreską anime, a resztę zostawić. Tępo poruszania się, mimikę, gesty przekalkować.
 Nie przeszkadza to w samej grze, ale śmiesznie wychodzi, kiedy widzę, że w scenariuszu był opisany jeden z typowych dla anime, elementów a widzę nieudolną próbę pokazania tego przez Microsoft.
Jest to jednak drobiazg i nie ma co się tym przejmować. Sama animacja jest dobra. Gestykulacja jest bogata i wymowna. Pojawia się sporo ciekawych zabiegów artystycznych. Jak np. dzielenie kadru na części itp.

Całość zachęca do dalszej gry. Zaprzyjaźniamy się z głównym bohaterem, wciąga nas fabuła. Zbieranie ekwipunku, sprawia, że ciągnie nas dalej by go wypróbować w akcji.
Na koniec wspomnę jeszcze o bardzo ważnej rzeczy jaką jest uniwersum. Steam-punkowy klimat bije po oczach. Choć to nie para a magia porusza te wszystkie machiny, to i tak czujemy się jak we śnie szalonego zegarmistrza. Mnie taki klimat niesamowicie pasuje (jeszcze zanim zaczął być modny). Czasem śmieszny i nawet przesadzony, to jednak niesamowicie artystyczny i klimatyczny.

Teraz… Nie mogę doczekać się dalszej gry. Zanim jednak napiszę całą recenzję Lost Odyssey, minie sporo czasu. Dlatego przygotujcie się na (częściowo już przygotowane) materiały z uniwersum „Persona”, ogrywanej aktualnie przeze mnie na PSP. 

さようなら。

PS. Pograłam troszkę i jest progres. Zdradzę wam tylko, że zmieniła mi się krainka, na baaardzo fajną. Niestety tylko na chwilę, gdyż wydarzenia znacznie przyspieszyły i już jestem zupełnie gdzieś indziej! Doszły też nowe elementy rozgrywki. Mnie one tak średnio pasują, ale co kto lubi. Chodzi o elementy zręcznościowe. Przechodzenie tak, by wartownicy nas nie widzieli, unikanie pułapek itp. Oczywiście byle błąd i zaczynamy wszystko od nowa, gdyż zapisy są tylko w save pointach.... Po krótkim samouczku nie wiem gdzie iść ani w zasadzie po co. Nie wiemy też, na co możemy sobie pozwolić, więc przygotujcie spore zapasy cierpliwości.

Mam też za sobą walkę z super fajnym bossem. Naprawdę, powiadam wam, że już dawno żadna walka nie wzbudziła we mnie tyle emocji (poza Dragon Age).
Wygrałam zupełnym przypadkiem, ale nie to się liczy. Już opowiadam, o co chodzi.
Pierwszą walkę przegrałam dość szybko. Drugą włączyłam przypadkiem i... wygrałam! Fakt znalazłam sposób na tego bossa, ale okazało się, że trzeba mu nakopać dwa razy! Ech....
Mocno trudna sprawa.
Zachwycam się też bardzo ciekawymi, przemyślanymi i doskonale zrobionymi przeciwnikami.
Fajne ataki, w połączeniu z dynamicznymi animacjami sprawiają, że walka jest miodna.
Bardzo spodobał mi się też system rozwoju postaci. Innowacja wprowadzona w LO jest motorem do zagrań taktycznych. Otóż, nieśmiertelni bohaterowie uczą się umiejętności od swoich śmiertelnych towarzyszy. Oczywiście nigdy nie są tak dobrzy jak nauczyciele. Co za tym idzie, każda nasza postać potrafi czarować, Słabo ale zawsze. A to daje multum nowych możliwości.
I to chyba na razie tyle, z tego co udało mi się zaobserwować. Czekajcie na dalsze relacje :D

Meg Gamewalker pe 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz