Kredziarz


Hej, hej!
Książkę dostałyśmy w wyniku zgłoszenia się, zostałyśmy wybrane (dziękujemy bardzo! pierwsze takie nasze doświadczenie!), więc po odebraniu przesyłki od poczty zaczęłyśmy od razu lekturę... A co o niej sądzimy napisałyśmy poniżej. Miłej lektury!

Dzień premiery „Kredziarza” zbliża się wielkimi krokami. Najwyższa więc pora aby napisać parę słów na jego temat.

Do książki podeszłam dość sceptycznie. Jakoś po doświadczeniach z innymi „hitami” współczesnej literatury beletrystycznej wolę podchodzić do nowości z pewną dozą rezerwy (po rozczarowaniach pt. "Dziewczyna z pociągu", "Zapisane w wodzie" etc).

Na całe szczęście, debiut literacki C. J. Tudor okazał się strzałem w dziesiątkę. Kredziarz wciągnął mnie na długie zimowe wieczory zapewniając niezapomniane przeżycia na każdej kolejnej stronie. W zasadzie kilka wieczorów, ponieważ nie mogłam przerwać (choć musiałam się zmusić - obowiązki życiowe ;) ).

W trakcie czytania doświadczyłam tego przyjemnego uczucia, które po raz pierwszy towarzyszyło mi przy okazji oglądania serialu "The Stranger Things”. Świat przedstawiony tam, jest tym z mojego dzieciństwa. Jestem już w tym wieku (rocznik ‘81), że współcześni twórcy coraz częściej opisują świat, który jest mi bliki i znany. Miejsca i wydarzenia, filmy, muzyka, darzenia, czy pewne wzorce zachowań, o których czytam - są mi doskonale znane. Dzięki temu mam uczucie, że książka pisana jest dla mnie a nie moich rodziców czy dziadków. Kredziarz dodatkowo ma coś jeszcze. 

Poza częścią retrospekcyjną z lat ‘80 ma również doskonale opisana część współczesną. Autorka nie boi się pisać o współczesnych osiągnięciach techniki, czego brakuje często w innych autorów. Co ciekawe, mamy też wypadkową przeszłości i teraźniejszości w postaci niesamowicie klimatycznych opisów zmian, jakie miały miejsce na przestrzeni opisywanych lat.

Z drugiej strony, jak już zdążyłam wspomnieć książka C. J Tudor zapewnia niesamowite wrażenia co kilka stron. Autorka jest mistrzynią w zaskakiwaniu czytelnika. Spokojny, relaksujący opis sielskiej scenerii potrafi w ułamku sekundy zmienić się w koszmar z piekła rodem, wprowadzając w ten sposób czytelnika w nie lada osłupienie. Efekt jest niesamowity i stosowany w mistrzowski sposób, którego mógłby pozazdrościć niejeden król powieści grozy . Nie ma też szans by się na to przygotować czy przewidzieć co się zaraz wydarzy, więc jesteśmy zaskakiwani na każdym kroku.

Kredziarza przeczytacie z zapartym tchem i mogę Wam to obiecać z całą odpowiedzialnością. Choć sama historia nie rzuca na kolana, to sposób w jaki została przedstawiona nie pozwoli Wam o niej nigdy zapomnieć.

Mój ulubiony cytat:
„Zaczął się już październik. Lato zabrało swoje ręczniki plażowe, wiaderka i łopatki i spakowało się na zimę. Dzwonki furgonetki z lodami zastąpiły już eksplozje nielegalnie kupowanych fajerwerków, a zapach kwitnących kwiatów i drzew ustąpił ostrzejszej woni ognisk”.
Jest to zdecydowanie najlepsza pozycja ostatnich nowych thillerów! I przy C. J. Tudor taka pani Hawking może się schować w lesie i najlepiej nie pokazywać swoich "dzieł", jak i podobnie inni autorzy - ale nie będę wymieniać, bo i tak mają swoich fanów, niestety. Kredziarz zbierze ich na pewno dużo, dużo więcej!

A może C. J. Tudor napisze coś jeszcze? Szkoda taki talent chować do szuflady... 

Choć historia wydaje się banalna - ma coś w sobie upiornego... Ale nie mogę Wam tego zdradzić! Koniecznie biegnijcie 28 lutego do księgarni! Nie będziecie żałować! :)

MM & DK

Billy - Kot, który ocalił moje dziecko


Książkę przeczytałam dzięki temu, ze Jagodowa podrzuciła mi ją, jak sama przeczytała. A książkę znalazła pod Choinką... Od kiedy siadłam nie minęła doba, a książkę pochłonęłam z przerwami na sen i obowiązki... I zawsze obok któryś z moich kotów mi chrapał i łapki zarzucał, by czasem nie zapomnieć o kuwecie... ;)

Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona książką! Podchodziłam ostrożnie, ponieważ nie umniejszając samej historii, poprzednia książka w tej tematyce ("Niezwykły talent Iris Grace. Opowieść o małej dziewczynce i jej wyjątkowej kotce") niestety mnie nie zachwyciła. Sama historia może i była niezwykła, ale za mało moim zdaniem było kota w tamtej książce i samo wydanie przesadzone jak dla mnie.

A tutaj bardzo miła niespodzianka! Książkę napisała mama chłopca, a poza tym sama szczerze pisze, że myślała, iż przesadza uważając więź dziecka i kota za jakąś magiczną. Życie jednak samo dawało dowody, że to prawdziwa przyjaźń, a koty mają swój magiczny siódmy czy tam nawet szesnasty zmysł - wiedzą i czują więcej niż nam się wydaje!

Poza samą relacją Frasera i Billy'ego, są także przygody Billy'ego. Nierzadko bowiem nastraszył on swoich opiekunów, nie tylko pod samym kątem "Co by było gdyby..." ze względu na autystycznego chłopca, który się do niego przywiązał. Jest też sporo zabawnych elementów jak i wzruszających. Podobnie, jak przy innych książkach o kocich przyjaciołach (seria o kocie Salomonie, niezastąpiony Kot Bob oraz historie Alfiego) utwierdzamy się w przekonaniu, że koty mają to COŚ. I bez wątpienia są magicznymi przyjaciółmi człowieka - trzeba to tylko zauważać.

W równej mierze, co i o kocie jest o samym zjawisku autyzmu, problemach jakie się z tym wiążą oraz różne opisy przypadłości - takich jak to, że kolory krzyczą, wydają dźwięki. Sporo ciekawostek można się dowiedzieć. Ale czasem mam wrażenie, że także my pozornie zdrowi ludzie mamy swoje dziwactwa, bez których np. nie wychodzimy z domu albo nie zasiądziemy do czytania. Tak na szybko nie potrafię nic przytoczyć, ale pewnie obserwatorzy zauważają to czy owo. Np. Mały mój nie zaśnie do póki nie odczyni swojego rytuału układania pluszaków i poduszek. Bez tego nie ma mowy o zaczęciu czytania mu bajki do snu.

Najpiękniejsza opowieść o więzi człowieka i zwierzęcia od czasów książki "Kot Bob i ja".

Książkę polecam, czyta się ją bardzo przyjemnie i życzę każdemu takiego Billy'ego u boku. Koty wszak pomagają każdemu opiekunowi przyjacielowi.
A jak ktoś kotów nie lubi i nie wierzy w ich moc - podrzućcie im tę książkę! :)

DK

Sherlock Holmes, Pies Baskerville’ów

Aż dziw, że to już trzecia część Sherlock'a za mną! Bardzo szybko mi śmignęła ta historia przed oczami, do samego końca ciężko było się oderwać od czytania!

Historię znałam mniej-więcej z ekranizacji różnego rodzaju, ale mimo wszystko ciekawa byłam książkowej wersji. I nie zawiodłam się, a poza tym widzę, że Sherlock ma w sobie coś z kota ;)

Czytałam, że czytelników drażni mówienie do Watsona "doktorku", ale nie wiem jak jest w zagranicznym oryginale, więc nie zwracam na to uwagi zbytnio.

Nadal posiłkuję się wyobrażaniem sobie Sherlocka i Watsona z ulubionego serialu, więc czytanie ich przygód jest bardzo przyjemną przygodą codziennie wieczorem - nawet po jednym rozdziale.

A dla niemających tej serii w swojej biblioteczce mam wieść, że od jutra w Biedronce ma być kilka części w przystępnej cenie - warto! :)

DK


Post udostępniony przez DrevniKocur&MagdaMotylek (@ukolorowione)

MARS



Pamiętam jeszcze czasy, kiedy nazwa dla filmu "Mars" była niezłym odstraszaczem. Marsjanie? Poważnie? Zielone ludziki z innej planety? Już wtedy prawdopodobieństwo inteligentnego życia na Czerwonej Planecie było znikome. Z drugiej strony mieliśmy masę innych filmów z większym rozmachem i pomysłowością. Z fabułą opisującą inne galaktyki.Odległe miejsca, gdzie sprytnie wymyślano sposoby, by uwiarygodnić to co dzieje się na ekranie. Słowo Mars w ówczesnym SF oznaczało „brak wyobraźni".
Czasy się zmieniają. Rządy (a w zasadzie rząd USA), wreszcie przyznał się oficjalnie, że mamy kontakty z pozaziemskimi cywilizacjami. Na ziemi powstała firma Space X, która otwarcie dąży do skolonizowania Marsa. Dlatego teraz słowo Mars, w szczególności w tytule filmu lub serialu, nabiera nowego wymiaru.

Nauczona poprzednimi doświadczeniami, o których właśnie wspominałam, podeszłam do tej pozycji nieco sceptycznie. Oczywiście okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. Serial w jednej części opowiada o Naszych dążeniach do kolonizacji Marsa. Jest to część dokumentalna pokazująca materiały z 2016. Wypowiedzi Elona Muska oraz pracowników Space X i NASA. Druga połowa to fabularna, fantastyczna wizja kolonizacji z roku 2033. Częściowo przedstawiona w formie obaw i przemyśleń związanych z odczuciami jakie mogli by mieć ewentualni koloniści Marsa a częściowo jako regularny film.
Dobrze to się nawet ogląda, choć przyznam, że część dokumentalna czasami zbytnio dominuje i nieco rozmywa główny wątek części fabularnej. Trochę za dużo togo, takie mam wrażenie. Szczególnie, że pewne rzeczy bardzo szybko się przedawniły. Postęp w dziedzinie lotów kosmicznych dzięki działaniom Space X jest tak szybki, że niektóre problemy przedstawione w filmie (2016) zostały już rozwiązane (2018). Pierwszych kilka odcinków jest mowa o problemie z lądowaniem rakiety. Wiemy jednak, że Space X ma już za sobą udane lądowanie na morzu w 2017 roku.
Myślę jednak, że film jest doskonałym znacznikiem i punktem odniesienia w historii. Pokazuje z jakimi problemami borykaliśmy się w roku 2016 i do jakich celów dążyliśmy. Za kilka lat, lub nawet co roku,. Można pokusić się o rewizję serialu i sprawdzenie co się zmieniło, jaki postęp osiągnęliśmy i jak mylna lub trafiona okazała się nasza wizja przyszłości.

Nie wiem czy taki cel był zamierzony przez twórców, ale dla mnie taki cel właśnie osiągnęli. Dlatego zapraszam wszystkich za rok. Pokuszę się wtedy o analizę tego serialu pod kontem zmian i postępów jakie osiągnęła ludzkość.
Tymczasem zapraszam serdecznie do obejrzenia naprawdę dobrej i wciągającej produkcji „Mars”.

MM

Sherlock Holmes, Znak czterech


Po kolejną część sięgnęłam prawie od razu po Studium w Szkarłacie. Tutaj już pojawia się Mary, ale... Najfajniej się czytało dialogi Sherlocka i Watsona, bowiem tu już ich przyjaźń trwa kilka lat... I przyjemnie się czyta ich relacje, jak są zżyci i jak pakują się w tarapaty!

Sherlock nawet tutaj mówi, że założy się, że nie ma takiej drugiej pary jak on i Watson w trakcie równie dziwnej wyprawy! I ten pościg! Czytałam już do samego końca, choć z początku dość powoli się rozwijało...

No i pojawia się Mary (oczywiście wyobrażałam sobie ją, jak z serialu Sherlock) i dość ciekawe rozmyślania Watsona na ten temat, wiadomo, wtedy były inne czasy i bogata panna niekoniecznie interesowałaby się zwyczajnym, przeciętnym doktorkiem z groszami przy duszy...

Poza tym Sherlock'a można z powodzeniem wyobrażać sobie, jak z serialu, zachowanie idealnie oddane z książki! A bałam się, że to tylko gra aktorska, a w książce taki nie będzie - jak się pomyliłam!


Czytam serię wydaną z takimi okładkami, jakie umieszczam we wpisie (wyd. Olejsiuk). Nie dałam się naciągnąć na wydanie z cieniami aktora z serialu. Ta seria za 6zł książeczka ma tę samą treść, a ona jest najważniejsza!

DK