Deszcz słodyczy

Film wypatrzyłam na iPlex (można obejrzeć w jakości hd), a wcześniej czytałam o nim na homikach. Tak więc mogę powiedzieć szczerze, że główną zachętą było to, iż film tęczowy, branżowy... W drugiej kolejności to, że z opis mówi iż "na faktach". A w trzeciej kolejności zaciekawiła mnie sama produkcja i to, że film zapowiadał się dość nietypowo...

Po kolei przez cały film poznajemy cztery historie, które ponoć są oparte na prawdziwych życiowych doświadczeniach czterech przyjaciółek reżyserki. Lecz zanim przejdę do tych historii muszę wspomnieć o tym, że film jest nietypowo nakręcony... Podzielony na cztery części, ale nie tylko za sprawą czterech wątków.

Przenosimy się do Tajpej w Tajwanie i poznajemy cztery miłości. Każda historia jest ukazana nieco inaczej... Jedne bardziej symbolicznie, inne nieco humorystycznie... Liryczne przedstawienie miłości najbardziej podobało mi się w trzeciej historii. Nie wiem czemu, ale jakoś do mnie najbardziej przemówiła ta część... Co nie umniejsza oczywiście wartości pozostałych.

Reżyserka na szczęście nie skupiła się na dramatyzmie tak w stu procentach. W części, o U można się nieźle pośmiać... W innych uśmiechnąć choć leciutko... Niektóre sceny doskonale oddają symbolikę tego, co chce nam przekazać twórczyni. Szczególnie mocno można to odczuć w ostatniej historii. Z opisu dowiaduję się, że tyczy się ona skomplikowanego związku piosenkarki... Może dla Tajwańczyków jest to jakaś reklama albo zachęta, dla mnie kompletnie nie.

Aby przejść do obejrzenia filmu
w serwisie iPlex kliknij w
powyższe zdjęcie. :)
Film jest dość długi, ale też i oglądać trzeba uważnie, aby wychwycić przekaz. Każdy gest czy spojrzenie ma znaczenie. Nie wszystko jest powiedziane wprost... Nie wszystko widać na pierwszy rzut oka. Niemniej jak dla mnie doskonały film do spędzenia zimowego wieczoru pod kocykiem z kubkiem w ręce. Nie tylko dla osób "tęczowych", bowiem homoseksualność bohaterek schodzi jakby na drugi plan... Najważniejszym tematem tutaj jest miłość.

Niektórzy ludzie są razem szczęśliwi. Inni są bardziej szczęśliwi kiedy nie są razem. Niektórzy są nieszczęśliwi ponieważ nie mogą być razem. A jeszcze inni nigdy nie będą szczęśliwi, razem czy osobno...

Polecam! :)

Drevni Kocur

The L Word

Serial, który powinien być obowiązkowy dla każdej lesbijki. ;)

Zaczęłam go oglądać nie od razu jak pojawił się w sieci, ale dużo później. Początkowo sceptycznie nastawiona spodziewałam się, że to coś w stylu "Seksu w wielkim mieście". Serial jednak mnie zaskoczył i wciągnął od pierwszego odcinka.

Zaczyna się niewinnie od wątku dziewczyny, która po przeprowadzce, poznaje sąsiadki, parę kobiet starających się o dziecko... Dziewczyna wgłębia się w świat ich znajomych i odkrywa drugą stronę swojej tożsamości seksualnej - biseksualność. I tak zaczyna się wprowadzenie do ich świata...

Przez sześć sezonów nie tylko widzimy przeplatające się wątki miłosne i sceny łóżkowe, ale też i coś więcej. Twórcy poruszają w nim temat homofobii, przemocy wobec osób homoseksualnych, a także dylematy związane z orientacją seksualną, płcią... Poszukiwanie samej siebie i najlepszych decyzji... I wiele innych.

Cenne dla mnie są sytuacje i historie, które pokazują czy tez naświetlają nieco widzowi środowisko takich osób. Choć czasami nieco przerysowane, było to chyba zamiarem twórców. Pokazują, że tu nie chodzi tylko o imprezy, zmienianie partnerek co noc i o sam seks. Ale, że też są kobiety, które dążą do stworzenia rodziny, stałości i bezpieczeństwa ich związku. Poszukują prawdziwej miłości, wierząc, że istnieje gdzieś kobieta pisana drugiej kobiecie.

Ukazuje też problemy jakie są lub mogą się pojawić w życiu takich kobiet. Nie tylko niezrozumienie np. byłego partnera, czy rodziny, ale też sprawy emocjonalne... Czyli miłość odczuwana do dwóch osób, dylematy miłosne, ale też i radzenie sobie z trudnymi sytuacjami. W gruncie rzeczy pokazuje to widzowi, że osoby homoseksualne mają często takie same problemy jak pary heteroseksualne.

Czasem humorystyczne, czasem poważne, trzymające w napięciu, a czasami bardzo smutne historie i sytuacje sprawiają, że serial ten jest różnorodny. Jeden sezon ciekawszy od drugiego. Przełamywane są też stereotypy wszechobecne nawet wśród kobiet "w środowisku".

Bohaterki, pomijając szczegół że często bogate lub po prostu bardzo dobrze zarabiające, stworzone są tak, że można się z nimi utożsamiać. Z ich problemami, dylematami... Najbardziej pozytywną dla mnie postacią jest Alice, bo chyba żadna bohaterka w tym serialu nie przeszła tyle co ona. Przynajmniej ja mam takie wrażenie...

Cóż jeszcze mogę powiedzieć... Szkoda, że tu w Polsce nie możemy wziąć sobie ślubu ani żyć tak swobodnie jak to jest w "The L Word" ukazane. I do tego oglądać ten serial na jakimś ogólnodostępnym kanale w tv. Uważam, że to jest bardzo duży błąd stacji telewizyjnych.


Niemniej, mimo że jesteśmy zmuszeni szukać go w sieci, polecam ten serial każdej, nie tylko tęczowej, osobie! :)

Drevni Kocur

Mikołajek

Do obejrzenia filmu zachęcił mnie fakt, iż miał być na podstawie dobrze mi znanej serii przygód Mikołajka. Książeczki o zabawnych przeżyciach chłopczyka mam w pełnej kolekcji, więc... Czemu nie zobaczyć filmu?

Film zapoczątkowany rysunkami Sempe'go, który jest autorem rysunków obecnych w każdym wydaniu serii, przeszedł w film z obsadą aktorską. Obawiałam się, że mój odbiór Mikołajka zostanie zaburzony i się zawiodę... Ale jednak nie.

Aktorów dobrano niemalże z dokładnością kreski Sempe'go... ;) Stereotypowa mama i tata zostali doskonale przedstawieni niemalże tak samo zabawnie jak w książce. Z jednym "ale". Mama Mikołajka w książeczce jest sympatyczniejsza niż została przedstawiona w filmie.

To samo tyczy się szkolnych kolegów Mikołajka. Momentami miałam wrażenie, że rysunkowi chłopcy się ucieleśnili. ;) Tego wrażenia jednak nie miałam, kiedy w akcji pojawił się Rosół. A szkoda, bo był jedną z bardziej pociesznych postaci z książki... Wypadł jakoś tak groźnie dla mnie. I bez wyrazu.

Jednak należy się duży plus dla reżysera, że z książeczki z kilkoma opowiadaniami, udało mu się zrobić całość. Skupił się on na temacie przewodnim, czyli Mikołajek obawia się, że będzie miał braciszka, a mimo to dzięki połączeniu z tym wątkiem innych przygód Mikołajka z książki, pokazuje świat w jakim żyje chłopiec. Dzięki temu mamy wszystkie psikusy Mikołajka połączone w jeden film.

Film jest zabawny też dzięki temu, że nie został przeniesiony do czasów współczesnych. Akcja dzieje się, zgodnie z książeczką "Mikołajek", w latach pięćdziesiątych... Więc jest to też fajną okazją do przypomnienia sobie jak te lata wyglądały. I do przypomnienia sobie książkowej serii przygód małego chłopca.

Można go trochę odebrać jako filmową reklamę pierwszej książeczki z serii o Mikołajku, ale... Czasami jest to jedyna droga, aby dotrzeć do większego grona i zachęcić do zapoznania się z pisanorysunkową wersją jego przygód. Tym bardziej, że reżyserowi udało się zachować charakter i humor z jakim opowiadał je Goscinny.

Myślę, że film spodoba się zarówno dzieciom jak i dorosłym. Polecam! :)

Drevni Kocur

Życie przed życiem

Tego typu filmu, a dokładniej z animacją tego, jak rozwija się dziecko w łonie Kobiety szukałam od samego początku ciąży... Pamiętałam, że kiedyś coś widziałam na National Geographic. No, ale nic... Link do filmu podrzuciła mi Siostra. Nie jest co prawda to ten sam, co z NG, ale...

Od samego początku filmu omawiane są relacje dwojga ludzi... Że się kochają etc. Mnie jednak zainteresowało co innego. Najbardziej animacja graficzna tego jak powstaje komórka, jak wygląda w ogóle w środku macica i jakie są pierwsze dni komórki, z której powstaje życie.

Następnie genialnie, jak dla mnie, graficznie ukazane zmiany oraz to jak się rozwija Maleństwo. Przy czym nie ukrywam, że te wywody przyszłych rodziców zwyczajnie mnie nudziły i nie interesowały. I jak dla mnie mogliby to całkiem wyciąć. Podobnie jakoś nie podchodziły mi zbytnio teksty przyszłej mamy... Kwestia gustu widać. Dla mnie to jest zbyt intymne i osobiste, aby tak publicznie mówić, co swojemu Dziecku przekazuję w tak szczególnym okresie...

Film obejrzeć można tutaj:
http://vod.onet.pl/zycie-przed-zyciem,5782,film.html
Animacje dość realistyczne, a momentami nieco przerażające. Szczególnie początkowy okres, kiedy Dziecko jeszcze nie przypomina ludzkiego. Niemniej jednak jest to bardzo ciekawie ukazane... Dzięki animacji można dowiedzieć się, jakie ruchy wykonuje Dziecko w okresie kiedy Kobieta jeszcze ich nie odczuwa.

Poza tym trochę informacji o ciąży, czyli kiedy można rozpoznać płeć dziecka... Podejście do seksu w czasie ciąży oraz dość cenne informacje o tym jak dbać o Kobietę w ciąży. Czyli, że nie powinna odczuwać jakby się coś między nią a partnerem zmieniło etc. Objawy z jakimi przyjdzie się jej zmierzyć. Wg mnie bardziej przydatne niż ckliwe wypowiedzi przyszłych rodziców.

Poza tym dowiemy się też troszkę technicznych informacji. Czyli jak powstaje łożysko, jaka jest jego funkcja, jak wchłaniają się składniki pokarmu i jak są przekazywane Dziecku. Dziedziczenie od samego połączenia się dwóch komórek. Jak wygląda poród od tej drugiej strony... Większość w zadowalającej jakości animacji graficznej. Grunt to się nie przerazić... ;)

Polecam przyszłym Mamom i nie tylko.

Drevni Kocur

Pokój w Rzymie

Zwiastun zapowiadał raczej film erotyczny. Nie wiem, czy to był zamierzony cel twórców filmu, ale... Udało im się nieco mnie zmylić. Mimo obecnym w nim scenom nie jest to film o wyłącznie takim zabarwieniu.

Rzym. Dwie kobiety idące chodnikiem... Rozmawiające dość głośno, pod wpływem alkoholu... W pierwszym momencie można się zastanawiać, o co właściwie chodzi. Bo rozmowa dotyczy tego, do czyjego hotelu pójdą...

Z jednej strony wydawałoby się, że młoda blondynka nie wie, gdzie jest prowadzona. Że nie ma świadomości, iż została oczarowana... Uwiedziona... Z drugiej wydaje się to być grą, jak to w zalotach bywa, aby było ciekawiej...?


Jednak wraz z chwilą, kiedy idą do pokoju hotelowego, okazuje się, że nie czeka nas prosta historia. Muzyka Jocelyn Pook bardziej nastraja na film o miłości, aniżeli film erotyczny. W tle lecą sentymentalne, piękne utwory... Klimat jakby teatralny. Symbole... Obrazy na ścianach pokoju. Wszystko wydaje się być nie bez znaczenia.

Dwie nieznajome... Niby spotkały się w pokoju hotelowym w tylko jednym celu. Aby się nad ranem pożegnać i być może już nigdy nie spotkać. Scenariusz znany zapewne wielu młodym, imprezowym osobom... Nie muszą znać swoich imion ani pochodzenia... Jednak pada pytanie "Jak masz na imię?".


Czy imię, które padło z jej ust, jest prawdziwym? Wbrew pozorom głównym zajęciem jakie mają bohaterki nie jest seks, ale opowiadanie sobie historii... Doskonale wyreżyserowany obraz sprawia, że widz sam zaczyna szukać między niedopowiedzeniami a szeptami bohaterek ich prawdziwej historii. Jak ich historia się skończy...?


W filmie zobaczyć można artystyczne ujęcia i akty ukazujące piękno kobiecego ciała bez sztuczek mających je upiększyć.

Kamera nie „wychodzi” z pokoju hotelowego i wszystkie ujęcia są kręcone z wewnątrz. Nawet pierwsza scena, której akcja dzieje się na ulicy, pokazana jest z balkonu owego pokoju. Jedynym wyjątkiem jest moment kiedy obsługa hotelowa (genialna kreacja boya hotelowego, śpiewającego arie operowe) przynosi kolację do pokoju obok. Wtedy jeden jedyny raz kamera wychodzi na korytarz ujmując w kadrze nagą Albę stojącą w drzwiach pokoju.

Kolejną rzeczą która zaskakuje to fakt, że przez cały film oglądamy zupełnie nagie kobiety lecz nawet przez sekundę nie są pokazane ich „futerka”. W wielu erotycznych aktach jest to przyjęte że modelka/aktorka pokazana od przodu pokazuje swoje łono i nie jest to gorszące. W tym filmie zostało to jednak tak sprytnie skonstruowane, że mimo iż aktorki są pokazane we wszystkich możliwych pozach i z każdej możliwej strony, nie uświadczymy widoku ich „futerek”. Czemu? To już jest słodka tajemnica reżysera… :D


Nagość, owszem... Ale czy tylko cielesna?


Co stanie się o świcie? Przekonać trzeba się samemu...

Drevni Kocur

Gejdar

Książkę wygrałam w konkursie na Homiki.pl. Gdyby nie to, to zapewne sama nigdy bym nie wpadła na to, żeby ją kupić... A byłaby to ogromna strata, a nawet nie wiedziałabym jak ciekawa książkowa pozycja mnie omija...

"Gejdar" czyli zbiór wywiadów z homoseksualnymi mężczyznami w przeróżnym wieku. O przeróżnych poglądach i podejściu do życia. Wbrew pozorom, jak zapewne wydaje się większości heteroseksualnym, nie mają oni takich samych poglądów na temat "związków partnerskich" czy "adopcję dzieci" czy "śluby homoseksualne".

Sporo miejsca w tych wywiadach zajmuje podejście i odczucia osób homoseksualnych wobec Kościoła, wiary, religii, spowiedzi... I w tym momencie byłam nieco w szoku. Bo nie spodziewałam się, że inni, poza mną, też mieli swego rodzaju wewnętrzną szarpaninę moralną. Bo przecież KK uczy nas, że "to zło" i "grzech"...

To, co łączy owe osoby to na pewno bolesny (w skutek tego, jak jesteśmy w naszym społeczeństwie wychowywani) proces uświadamiania sobie swojej tożsamości, autoakceptacji, pogodzenia się z tym... I coming out'y, które kończą się czasami naprawdę w nieprzewidywalny dla nich sposób.

Autorzy na tyle trafnie zadają im pytania, że nie raz będziemy zszokowani odpowiedzią. Innym razem wzruszeni, a jeszcze w innym momencie zaśmiejemy się... Niewątpliwe jest jednak, że lektura skłania do refleksji. Skłoni na pewno nie jedną osobę nie tylko heteroseksualną, ale i homo czy biseksualną... Niektóre wypowiedzi naprawdę zaskakują...

Sam tytuł już skłonił mnie do zastanowienia się... "Gejdar"... Czy można nazwać "darem" to, że się urodziło osoba homoseksualną? Z mojego punktu widzenia raczej nie... Ale przekleństwem też nie. Chyba, że mam wziąć pod uwagę to, jak większość (niestety) społeczeństwa na to patrzy.

Myślę, że takie książki mogą wiele zdziałać... Szkoda tylko, że dotyczy ona samych mężczyzn, bo dziennikarze naprawdę potrafią zrobić wywiać tak, abyśmy się z niego dowiedzieli czego owi "inni" sami pragną, chcą... Co ich interesuje, a co zupełnie nie. Na szczęście jest pewna pozycja o kobietach, którą zrecenzuję wkrótce.

Tymczasem książkę bardzo polecam! Wciąga i nie daje się ot tak przerwać w pół zdania...

Drevni Kocur

Miecz Prawdy

Książkę dostałam na urodziny... Początkowo przeraziłam się nieco jej grubością. A potem tym, że cała seria "Miecza Prawdy" ma tyle tomów... Jedenaście. Ale przerażenie szybko zniknęło, gdy zaczęłam czytać...

Książka typowo fantasy, ale inna niż te, które znałam dotychczas. Owszem, są smoki, są czarodzieje, ale i mnóstwo innych postaci, których nie znałam nawet z seriali fantasy. Takich jak Spowiedniczki, świetliki, duszki... Chimery i mnóstwo innych, których nazw nie jestem w stanie z pamięci przytoczyć.

Wciąga już od pierwszej strony powoli wprowadzając w akcję. I trzyma w napięciu, bo jako czytelnicy mamy wiedzę o tym, co główni bohaterowie ukrywają, a jednocześnie nie jesteśmy w stanie przewidzieć, co będzie się działo dalej...

Dość szczegółowo opisane są uczucia, myśli i rozterki każdego z głównych bohaterów. Podobnie i jest z akcją jaka się dzieje w książce. Drobne przeoczenie czegoś może sprawić, że będziemy musieli cofnąć się o kilka stron albo będziemy w niewiedzy i zaskoczeniu czemu tak a nie inaczej się stało. ;)

Akcja jest bardzo rozbudowana... Dlatego też tomy mają po około 600 stron. Tyle dobrego, że książka mimo to się nie nudzi. A wręcz przeciwnie - inspiruje. Ponieważ wielu ważnych dla całej historii elementów dowiadujemy się stopniowo. Nie mamy podane nic "na pewniaka", a za każdym zakrętem, jaki przebywają bohaterowie, może zdarzyć się i pojawić dosłownie wszystko...

Niemniej jednak serię polecam fanom fantasy i nie tylko! Książka jest pisana na tyle prostym językiem, że nawet nastolatek może po nią sięgnąć bez wahania. Jedynie uprzedzam, że momentami są drastyczne opisy walki. Bo jak zauważyłam, mimo, że jest to fantasy, autor starał się je jak najbardziej realnie i szczegółowo opisywać. A co za tym idzie, czytelnik, czytając ją nie ma poczucia, że opisywana historia jest tylko wytworem wyobraźni...

Miłego czytania! ;)

Drevni Kocur

Kot, który...

Genialna seria kryminałów!

Kupiłam kilka lat temu w kiosku... O tak z ciekawości. I... Zakochałam się ;) Od pierwszej strony wciąga w wir przygód dziennikarza Qwill'a i jego syjamskiego kota Koko. Seria ma co prawda trzydzieści części (które można bez problemu nabyć w Merlinie albo na Allegro), ale warto!

Kot z nadprzyrodzonymi zdolnościami i swoim niepowtarzalnym kocim zmysłem oraz dociekliwa podejrzliwość dziennikarza wprowadza w napięcie tak, że trudno się od niej oderwać. Pełna jest także humorystycznych scen.

Książka genialnie napisana. Przeplata się z napięciem pełnym skupienia i czytelnik aż sam zaczyna się zastanawiać nad rozwiązaniem zagadki w każdej części tej serii. I nierzadko jest zaskoczony bardziej aniżeli jej bohaterowie...

Mam wszystkie części tej serii i polecam ją szczególnie na jesienne, deszczowe wieczory... Daj się porwać każdego wieczoru w podróż z Qwill'em, Koko i Yum Yum... Kto to jest Yum Yum? I skąd się wzięła? Przekonasz się sięgając do tej serii...

Szczególnie jeśli jesteś wielbicielem kotów. Bowiem opisane po mistrzowsku nieprzewidywalne magiczne kocie zachowania rozbawiają do łez albo intrygują do tego, aby przyjrzeć się dokładniej swojemu kociemu domownikowi... Który także jest jak taki mały detektyw.

Polecam też szczególnie wybrednym wielbicielom kryminałów. Nie będziecie zawiedzeni! :)

Drevni Kocur

Świat filmów IPLEX

Wczoraj, siedząc w pracy usłyszałam w radiowej Trójce (była jakaś audycja na temat jakiegoś festiwalu filmów Rosyjskich) usłyszałam adres www.iplex.pl
Pani zapewniała, że można tam oglądać filmy wszelakiej maści beż żadnych opłat i ograniczeń.

Taaa, jasne ;D Jak nie sprawdzę to nie uwierzę! W pierwszej wolnej chwili wprowadziłam ówcześnie, pospiesznie zapisany adres.
Popatrzyłam i... i zamarłam z zachwytu! Ponad 500 filmów. Kino Czeskie, Rosyjskie, Hiszpańskie, Norweskie, Polskie, Japońskie, Koreańskie, Horrory, Psychologiczne, Dramaty, Wojenne, Westerny, Stare Kino, Dokumentalne i wszystko czego dusza zapragnie! Kosmos!

Przeglądając listę filmów czułam się jak bym przeglądała roczny repertuar mojego kochanego kina „Cytryna”.
Co najciekawsze i zastanawiające, wszystkie filmy są za darmo, w dobrej jakości bez reklam i innych nie lubianych przez kinomaniaków przeszkód.

Na komputerze Celeron 2.400 Mhz, 512 RAM, Radon 64 RAM i łączu 3Mb/s filmy śmigały idealnie (nawet te w jakości HD! :D Zaznaczam, że ogląda się te filmy na zasadzie filmików na YouTube, czyli RealTime. Strona nie wymaga od nas instalowania jakiegokolwiek klienta czy oprogramowania. Jedyne czego wymaga to zainstalowanej najnowszej wersji aplikacji Java.

Nie wiem, czy to jakaś moja zła konfiguracja ale strona nie działa pod Google Chrome (który ma ciągle problemy z obsługą Javy i Flesha). Natomiast, zarówno pod FireFoxem i Windows Explorer’em nie ma najmniejszych problemów.

Zaraz po powrocie do domu, wraz z Elfem oglądałyśmy dwa cudeńka kinematografii Koreańską produkcję „Samarytanka” oraz, Hiszpański film „Księżniczki”. Oba pojawią się w recenzjach już dzisiaj! ^^ Oczywiście kosztowało mnie to wycieczkę po nieodzowne przy filmooglądaniu chrupki orzechowe dla Ylfa, ale było warto ;p

Zdecydowanie polecam, wszystkim miłośnikom dobrego kina i zdecydowanie odradzam wszystkim, którzy lubują się w nowościach kinowych napakowanych efektami bo Spiker-Mana tudzież innej papki tego typu tu się nie znajdzie.

Nie mówię, że na iplex.pl znajdują się same megaambitne produkcje. Są kiczowate horrory i głupie komedie i naiwne romanse które, każdy filmoznawca powinien od czasu do czasu oglądnąć ;p

Drevni Kocur

Last Chaos

Kolejne polskie MMORPG


Ponieważ muszę w coś grać, jak Talisha jest w pracy to znalazłam całkiem przypadkiem Last Chaos. (Bo w Shayię gramy sobie jednocześnie, gdyż jak pisałam najłatwiej grupowo zabija się potwory.)

System operacyjny: Windows (R) Vista/ XP/2000
CPU: 1 GHz Intel Pentium III lub podobne
RAM: 512 MB
Pamięć: 700 Mb
Karta graficzna: GeForce2 MX/Radeon 7500 (lub podobna)
Stacja pamięci dyskowej: 4 x CD-ROM
Karta dżwiękowa: DirectX 9.0c compatible soundcard
Połączenie internetowe: 56 Kbps

Niewielkie wymagania jak na grę... Chyba. Ale po kolei. Najpierw wchodzimy na http://lastchaos.gamigo.pl/

Zakładamy konto. Pobieramy... Instalujemy... Czekamy aż się zaktualizuje i... Trochę to trwa, ale jak widać ze screenów grafika jest wybajerzona w kosmos - bardziej niż w Shayia, więc... Nie ma co się dziwić.

Odpalamy w oknie i... Są dwa serwery. Nie wiem czym się różnią, więc wybieram po prostu Ibres, a podserwer Ibres-6 (RPG).

Teraz robimy Utwórz i... Wybieramy. Ja wybrałam Uzdrowicielkę. I zaczynamy grę...



No i tak to wygląda... Średnio mi pasi, że sterowanie za pomocą klikania w ziemię... I jakieś takie lekko nieczytelne wydaje mi się to, co mam na ekranie naciapane, jakieś takie to hmmm... No nie podoba mi się graficznie menu, ale myślę... "Zobaczymy". No i na jednym dniu patrzenia się skończyło.

A i Panowie koledzy i koleżanki macie do wyboru kilka postaci, ale przyznam szczerze, że nie zachwycają mnie te klasy. Bo ja chciałabym grać po prostu Elfem tak jak w Shayia, a nie jakimiś podszywanymi pod elfie profesjami...

Tytan, rycerz, czarodziejka, szelma i uzdrowicielka.

Ale jeśli komuś powyżej opisane sterowanie nie przeszkadza, lubi mieć dużo nieczytelnych rzeczy na ekranie i niezbyt wielki wybór wśród postaci to... Miłej zabawy. ;)

Ja nie skorzystam jednak.

Magdalena Gamewalker

Shayia

czyli polskie Fantasy MMORPG.


Grę odkryłam dawno temu, lecz nie była po polsku, a że ja angielski słabo znam to zrezygnowałam. Mój angielski jak na Second Life może był wystarczający, ale na tak skomplikowane RPG już nie... A tu niespodzianka. Jest po polsku!
By zacząć grać wystarczy założyć sobie konto tutaj i pobrać instalkę Shayia. I tutaj jest bardzo miłe zaskoczenie... Bowiem gra ma grafikę dość ładną, miłą dla oka. Jako gra online to wiadomo, że na serwerze sa tłumy... A gra chodzi na moim starym komputerze bez zarzutu!
MINIMALNE WYMAGANIA SYSTEMOWE
System operacyjny - Windows XP lub Vista 32
Procesor - Intel Pentium 4 lub AMD Athlon XP, o prędkości 1.5 GHz lub szybszy
Karta graficzna - GeForce FX lub ATI Radeon 9600, z 128MB dedykowanego VRAM lub lepsza
Pamięć systemu - 512MB RAM lub więcej
Dźwięk - 16-bitowa karta dźwiękowa, kompatybilna z DirectX
DirectX - 9.0c lub lepszy
Pojemność dysku - 1.8 GB miejsca na dysku twardym oraz dodatkowe miejsce na nowe dane gry
Niewiele prawda? A ile zabawy! Ale zacznijmy od początku... Po pierwszym zalogowaniu do gry dokonujesz wyboru między Sojuszem Światła (Ludzie i Elfy) i Zjednoczeniem Furii (Vailowie i Śmierciożercy). Ja wybrałam oczywiście Sojusz Światła.

Następną rzeczą jest tryb gry. Polecam od razu Hard. Przetestowałam wszystkie poprzednie i... Easy jest śmiesznie łatwe, właściwie nie wiem po co, chyba, żeby potestować kim chce się ostatecznie być. Normalny to po prostu tryb normalny, ale też dość łatwo się przeżywa konfrontacje i w ciągu zaledwie jakiś trzech godzin można już dojść do 10 levela. Jak dla mnie za łatwo. ;)
W trybie Hard za to sprawdza się gra zespołowa. Umawiamy się np. że dzisiaj gramy i tworzymy w grze tzw. drużynę i możemy wspólnie ze znajomymi zdobywać misje. Ponadto każdy kto się podłączy jest podexpowany dzięki wszystkim członkom drużyny. Zabijanie w pojedynkę jest nieco trudniejsze, ale za to większe to wyzwanie niż dwa machy i potwór leży.
Przy wyborze trudności wybieramy też rasę. Jednakże w Sojuszu Światła są do wyboru takie oto klasy

Człowiek - Wojownik, Obrońca, Kapłan

Elf - Bojownik, Łucznik, Mag.

Ja jestem Magiem ;), Talisha jest Łucznikiem.
Klasy mają też znaczenie przy walce w drużynie, bowiem wówczas dostaje się punkty za Doskonałą Drużynę. Z tego co zauważyłam to dzieje się tak wtedy, gdy w drużynie jest każdy z przedstawicieli klas.

Sterowanie jest klawiaturą WASD lub myszką klikając na ziemię, a wtedy bohater idzie do wskazanego punktu. Aby zaatakować wystarczy najechać kursorem na wroga i od razu mamy ikonkę miecza. Klikamy i... Jeśli posiadamy czary to w czasie, kiedy nasz bohater uderza bronią wybieramy cyfry odpowiadające danym czarom, które sami sobie układamy na planszy. Wygląda to tak - patrz kwadrat z 4:


Tutaj jest dokładniejszy opis: http://pl.shaiya.aeriagames.com/pl/guide/start. Tak naprawdę nie ma w sumie potrzeby czytać instrukcji ze strony, bo gra jest naprawdę łatwa do ogarnięcia jeśli chodzi o sterowanie.

I co dalej? Zdobywanie doświadczenia, zbijanie leveli, ale przede wszystkim ciekawe misje i... UWAGA... 60 map i lokacji do odkrycia. Pojawiają się one oczywiście wraz z coraz wyższym levelem. Jednym słowem zabawa bez końca... ;)

I inni gracze całkiem przyjaźnie nastawieni. Proszą np. o pomoc w zabiciu wilka, który jest jednym z głównych punktów misji, a później nie zapominają się tą samą pomocą odwdzięczyć.

Całkiem fajne to... Łączymy się w grupkę na daną misję, a potem rozklejenie i każdy idzie w swoją stronę... Ale jakoś tak wydaje mi się, że fajniej by było jakby Desio i Max jeszcze byli. W Sojuszu Światła oczywiście.

Swoją drogą jak o Sojuszach mowa... Sprawdzałam ten drugi sojusz. Oczywiście musiałam nowe konto dla tych testów założyć. I... Czary Pogan i Mag ma takie same. Czyli w zasadzie różnica tylko w otoczeniu np. roi się od pająków. I w wyglądzie postaci...

Mi się osobiście bardziej podobają postacie Elfa i Człowieka - jakieś takie ładniejsze fryzury i twarze. W Zjednoczeniu Furii jakieś takie sine (to chyba mrhoczne miało być) albo napakowane...

Oblukać można tutaj: http://pl.shaiya.aeriagames.com/pl/guide/races

Polecam! :)

Drevni & Gamewalker

Twój na zawsze

Tutaj zachętą był nie tylko tytuł, ale i opis filmu. Wszystko się zaczyna od sceny, gdzie mała dziewczynka czeka z matką na metro. Bawią się cieszą, a tuż obok przyglądają im się podejrzane typy... Gdy nadjeżdża pociąg podchodzą z bronią i wyrywają torebkę i zegarek... Kobieta szamocze się, nie chcąc oddać obrączki. Wsiadają do metra, ale po chwili otwierają drzwi i zabijają ją...

Pojawia się nastrojowa muzyka, wg mnie genialnie dobrana przez Marcelo Zarvos'a, na peron wchodzi policjant... Mąż i ojciec. Podnosi złotą obrączkę. Bierze córkę na ręce... Wprowadza to nas niezwykle w historię, jaką opowiada film. Historię, która nie będzie dotyczyła tylko dziewczynki będącej świadkiem śmierci własnej matki...

Akcja przenosi się dziesięć lat później... I tu następuje wprowadzenie kolejnej ważnej postaci. Poznajemy Tyler'a. Wrażliwego, zamyślonego dwudziestojednoletniego chłopaka. Idzie on na grób, gdzie czekają jego rodzice oraz siostra... Tutaj poznajemy rodzinę Tyler'a i Caroline. Wpływowego ojca, który ma nietypowy sposób martwienia się i troszczenia o rodzinę. Nieśmiałą, utalentowaną artystycznie, dziewczynkę Caroline i jej matkę, która ułożyła sobie życie z innym partnerem.

Nic nie jest powiedziane wprost... Ważne są obrazy, relacje, słowa... Gesty... Film trzeba oglądać uważnie, nastawiając się na filozoficzne przesłanie, a nie akcję. Robert Pattinson gra melancholijnego, zamyślonego studenta, którego trapią wspomnienia o bracie. Mianowicie brat zabił się przez powieszenie. Nie poznajemy wprost dlaczego... Tyler obwinia o to ojca. I upewnia się w tym obserwując jego stosunek do jego siostry Caroline. Swoje refleksje i myśli zapisuje w zeszycie...

W tym samym czasie na tą samą uczelnię uczęszcza córka policjanta, którego żonę zastrzelili dwaj bandyci na dworcu. Ich ścieżki stykają się, ale nie od razu z bezinteresownym zamiarem Tyler'a... Do poznania Ally, graną przez Emilie de Ravin, pchnie go bowiem chęć zemsty na jej ojcu, który niesprawiedliwie potraktował napadniętych na ulicy mężczyzn. Taylor został wtedy ukarany więzieniem za obrazę policjanta, tylko dlatego, że zwrócił mu uwagę, że aresztuje nie tych, co trzeba...

"Wszystko co robisz w życiu jest bez znaczenia. Ważne jest jednak, abyś coś robił." 

Takimi słowami reżyser wprowadza nas w codzienność ukazaną w filmie... Czy ma rację? Czy to, co pisze w listach Tyler do, nieżywego już, brata Michaela jest faktycznie prawdą o życiu? Jak ta historia się skończy? Czy Tyler pokona demony przyszłości? Czy miłość jest wieczna, tak jak głosi przesłanie na plakacie kinowym?

Wbrew pozorom nie jest to zwyczajne romansidło. Ten film ma wcale niegłupie przesłanie. Allen Coulter w nietypowy i niezwykły sposób pokazuje sposób radzenia sobie z utratą bliskich. Tylor pamięta o bracie cały czas, każdego dnia, pisze do niego listy... Ma wytatuowane jego imię na sercu.

A jak my byśmy się zachowali, gdyby nagle ktoś z naszych bliskich zniknął? Jak zapełnilibyśmy to puste miejsce? Skoro życie jest tak kruche to czy nasze plany mają sens?

Drevni Kocur

Życie przed oczami

Do obejrzenia filmu zachęcił mnie tytuł... Sama nie wiedziałam czego się po tej ekranizacji spodziewać. Zaskoczyła mnie informacja, że jest na podstawie książki... Cóż, może kiedyś nadrobię i porównam. Póki co skupię się na wrażeniach z samego filmu.

Sposób w jaki przedstawiono wstęp do filmu, czyli grafikę z napisami, o tym kto gra oraz muzyka... Zapowiadała mi coś niezwykłego... Coś może lekko absurdalnego... Kolorystyka i nastrój wprowadzały mnie w taki lekko niesamowity stan oczekiwania... "Życie przed oczami"? O czym to zatem może być, skoro tak spokojnie i nastrojowo jestem wprowadzana już zanim zaczęła się akcja filmu?

I oto następują pierwsze ujęcia... Szkoła w Columbii... Diana jak to typowa nastolatka w wieku siedemnastu lat ma swoje wybryki, bunty, ale i przemyślenia pełne wyobrażeń o jej przyszłości... Przyszłym życiu... Dzieli się nimi ze swoją przyjaciółką, wierzącą i przykładną katoliczką, Maureen. Wchodzą do ubikacji przed zajęciami... I tu zaczyna się niespodziewana akcja filmu. Strzały w tle i krzyk ludzi proszących, aby ich nie zabijać...

Jednak nie od razu dowiadujemy się, co działo się dalej. Kamera idzie na szkolne korytarze, sale... Pokazuje pozabijanych uczniów, nauczycieli... Policję i karetki pogotowia przed szkołą. Od tej chwili zostajemy wprowadzeni w świat dorosłej Diany, która tak jakby obudziła się ze złego snu. Wspomnienia tamtego tragicznego dnia, który wydawałoby się, że ona została jedną z ocalałych.

Patrzy na świat innymi oczami... Czyżby przez pryzmat tego, że przeżyła? Że szkolny kolega Michael zamiast zabić ją zabił Bogu ducha winną Maureen? W momencie, kiedy to Diana miała na koncie niemałe występki? Diana ma kochającego męża, piękny dom, o którym zawsze marzyła i śliczną córkę, której nadała imię "Emma"... Tak jak kiedyś umówiły się z Maureen, rozmawiając o ich przyszłym życiu, jakie sobie wyobrażały.

Całe szczęście wydaje się burzyć w dniu piętnastej rocznicy od tamtej tragedii... I tutaj reżyser zaskakuje nas obrazami... Połączeniem obrazów dwóch żyć. Tego teraźniejszego i widzianego oczami nastoletniej Diany. Wyobrażenia i teraźniejszość nakładają się na siebie. Jak dla mnie Pelerman doskonale pokazał walkę z makabryczną przeszłością, której nie można zapomnieć. A również i przesłanie nie wydaje się wcale banalne... Bo wydaje mi się, że niektórzy o nim zapominają:


Przeszłość ma wpływ na teraźniejszość.

Film skłania do refleksji nad tym właśnie przesłaniem... Nad własnymi błędami i wyborami... Jak wyglądałoby nasze życie, gdybyśmy wybrali inaczej? Gdybyśmy w wieku nastoletnim nie popełnili tej czy innej głupoty? Pewnych błędów się żałuje... Nierzadko żałuje się tez pewnych wyborów związanych z uczuciami czy też przyjaźniami... Ale czy gdyby nie to, to właśnie teraz bylibyśmy tak szczęśliwi, jak zawsze pragnęliśmy? Nigdy nic nie jest pewne...

Ja jednak osobiście popieram przesłanie tego filmu. Przeszłość ma wpływ na teraźniejszość i mimo, że czasem wbrew nam samym życie przypomina o głupich wyborach czy pokazuje nam, jak bardzo się myliliśmy do jakiś ludzi to... Nie warto żałować. Bo przecież, gdyby nie ta czy inna głupota w nastoletnim życiu to w dniu dzisiejszym mogłabym nie być najszczęśliwszym Elfem na świecie, będącym z najcudowniejszą Kobietą pod słońcem i oczekującą cudu jakim jest dziecko...

Pod koniec filmu zostajemy jednak zaskoczeni pewną odmianą... Diana słucha wykładu na temat wyobrażania sobie swojego przyszłego życia... Przeplata się to z obrazami jej, wydawałoby się, teraźniejszego życia... Lecz tutaj na powrót wracamy do sceny ze szkolnej toalety... Michaela z karabinem w dłoni i przerażonymi nastolatkami... Co się stanie? Obejrzyjcie sami...

Na koniec dodam, że film polecam też ze względu na aktorki. Znakomita Uma Truman oraz Evan Rachel Wood po prostu dają z siebie wszystko. Nie zaprzeczam, że reszta obsady też, ale szczególnie te dwie aktorki lubię, więc o nich nie mogłam nie wspomnieć. Miłego oglądania!

Drevni Kocur

Dr House

Uwielbiam tego gościa! Po prostu boski serial. Cudowny, wspaniały, genialny! Ale spokojnie, zacznijmy od początku...
Oglądać zaczęłam przez zupełny przypadek. Jakaś reklama w tv. Początkowo myślałam, że pewnie coś jak "Ostry dyżur", którego byłam fanką. O jakże się myliłam! Od pierwszego odcinka wciąga i trzyma. Wręcz niecierpliwie czekamy na kolejny odcinek. Wspomnieć należy, że serial ma na swoim koncie 20 nagród, m.in. Złotego Globu, Emmy, a także Telekamer.
Trochę kryminalny, nierzadko dramatyczny, ale też i humorystyczny. Nie ma jednej kategorii dla tego serialu. I to w nim jest między innymi wyjątkowe. Oglądając ten każdy z odcinków będziemy z napięciem czekać rozwiązania zagadki, wzruszać się, śmiać się... Po prostu coś genialnego! Żaden serial, jaki dotychczas oglądałam, nie dawał takiej dawki emocji.
Duża zasługa w tym głównego bohatera granego przez Hugh Laurie. Hause jest jednocześnie sarkastyczny, ironiczny, złośliwy, ale i wrażliwy. Uzależniony od środków przeciwbólowych outsider jednak jest znakomitym lekarzem. Ale... Właśnie. Totalnie nie ma podejścia do pacjentów. Jest chamski, bezpośredni - w dosłownym tego słowa znaczeniu - nie owija w bawełnę. Jednak zrobi wszystko, aby pacjentowi pomóc. I tutaj nasuwa się myśl, że inność idzie w parze z geniuszem. Podobnie jak Monk. Tajemniczy gbur jednak jest taką postacią, że nie da się go nie lubić! A wręcz paradoksalnie czujemy do niego sympatię. Bo za tą maską kryje się wrażliwy, tajemniczy, pełen życiowych doświadczeń człowiek. Aż chce się zacytować demotywator "Im mniej wiesz o życiu, tym łatwiej o szczęście...".
Doskonały lekarz jednak nie jest sam w diagnozowaniu. Ma swój znakomity zespół, który zanim stał się jego zespołem przeszedł niełatwy egzamin. Mają przed sobą nietypowe przypadki pełne objawów, które nie zawsze wskazują jednoznaczną drogę. Jednocześnie są trochę jak detektywi. Nierzadko Hause wysyła ich do znalezienia próbek, zrobienia badań w środowisku pacjenta czy analizy chemikaliów na ich ubraniach. Sam unika rozmów z pacjentami, a jak już do nich dochodzi to nierzadko jest niemiły i chamski. Lecz mimo wszystko są przypadki, że pacjent wręcz domaga się, żeby tylko i wyłącznie Doktor House się nim zajmował. Jeśli o same przypadki medyczne idzie to powszechnie wiadomo, że na potrzeby serialu nie są one w 100% zgodne z faktami medycznymi. Jednak jak nie sprawia to, żeby serial tracił w jakikolwiek sposób na wartości, bo wątpię, żeby w "Ostrym dyżurze" też wszystko było realistyczne.

Serial jednak na szczęście nie ogranicza się do szpitala i występujących w nim ciekawych przypadków. Poznajemy w nim także prywatne życiowe problemy nie tylko samego Housa, ale i członków jego zespołu. Każda z postaci coś w sobie ma. Trochę mi to nam przypominać może, że każdy taki lekarz, pomijając polską rzeczywistość w szpitalach, ma też swoje życie i często niełatwe wybory w życiu prywatnym. A co już mówić w szpitalu, kiedy często trzeba przekazać złe wieści rodzinie pacjenta. Osoby wchodzące w skład zespołu to ciekawe jednostki, które często też są tak samo interesujące jak sam House. Który oczywiście nie krępuje się wtrącać w prywatne relacje swoich pracowników.
Dr House poza byciem trudnym lekarzem jest też trudnym pracownikiem. Jego utarczki z szefową występują niemal w każdym odcinku. House jak zwykle sarkastyczny jednak zawsze się wymiguje, a Dr Cuddy nierzadko przymyka oko na jego wykroczenia. Bowiem zwalniając go straciłaby specjalistę. Nie waha się jednak wtrącać w jego pracę ani przychodzić osobiście do jego domu. Trwająca między nimi swego rodzaju wojna dodaje sporo nie tylko humoru, ale i napięcia. Nigdy tak naprawdę nie można być pewnym, że wściekła kobieta nie wyrzuci go na bruk.

Polecam barrrdzo! :)
Drevni Kocur