Enchanted Arms



Pierwsze wrażenia z Enchanted Arms mam już za sobą i bardzo chciałam się nimi, z Wami podzielić.
Początkowy zachwyt, jaki mi towarzyszył przy zakupie, odpakowaniu, uruchomieniu, stopniowo gasł w miarę jak zwiększał się mój postęp w grze.
Ale od początku.

Gra, dla mnie prezentowała się całkiem nieźle. Ciekawa okładka, niezła recenzja. Jak sama pisałam, zapowiadała się świetnie. I jest świetna, tyle że dla 12 latków. Nie patrzę na pegi, bo to mówi tylko od ilu lat gra jest dozwolona pod kątem treści w niej zawartych. I luz, nie mam parcia na gore, sex, wulgaryzmy itp. (no dobra czasem jednak trochę mam, ale nie jest to bynajmniej kryterium, jakim się kieruję przy zakupie gry).

Tyle, że ta gra jest faktycznie kierowana do 12 latków! I powiem szczerze, to jej jedyny mankament.
Czym to się przejawia? Ano, infantylną fabułą, w której chwilowo (10 godzin gry) brakuje rozmachu. Emocje powodujące bohaterami są dość "nastoletnie". Mam na myśli to, że jak np. w Personie świetnie się wczuwam w przygody uczniów liceum i mi to kompletnie nie przeszkadza. Tak tutaj mam wrażenie, że bohaterowie są denerwującymi (eufemizm) gówniarzami, których gracz ma ochotę kopnąć w rzyć. Do tego ich dowcipy są ciągle takie same i na dłuższą metę nużące. Początkowo, bardzo zabawna kreacja jednej z postaci, zakochanego w drugim naszym towarzyszu, geja, po paru godzinach staje się nie do zniesienia!

Kolejnym minusem jest samouczek wpleciony w dialogi między postaciami. I choć zabieg ten już widziałam, tak tutaj jest on zbyt mocno przerysowany. Każda czynność jest opisana dokładnie, krok po kroku. Następnie nasza postać powtarza wszystko jeszcze raz, potwierdzając, że zrozumiał. I tak jest za każdym razem, nawet jeśli czynność ogranicza się do otwarcia skrzynki. (podejść i wcisnąć X).... dżizas krajst! Nie wiem, na jakim poziomie są dzisiejsze 12 latki, ale ja bym się obraziła na ich miejscu...

Ale dość narzekania. Cała reszta ma się bardzo dobrze. System walki jest miodny. Wszystko odbywa się na szachownicy. Tura zaczyna się od rozmieszczenia postaci i wydania im poleceń. Kiedy już to zrobimy, siadamy sobie wygodnie i obserwujemy świetnie animowane scenki z rozwałki, jaką prowadzą nasze postacie.
Drugą rzeczą, dla której warto sięgnąć po ten tytuł, jest możliwość tworzenia swoich własnych Golemów, które walczą u naszego boku i wspierają nas w walce. Są naprawdę ciekawie zaprojektowane i stworzone z pomysłem. Co ciekawe surowce na nie możemy albo zdobywać albo kupować. Tyle że za gotówkę również rozwijamy statystyki naszych postaci. Więc od nas zależy bardzo wiele aspektów naszego rozwoju w grze.

Nie sposób też nie wspomnieć o bardzo fajnej grafice. Naprawdę jest na czym zawiesić oko. Od pięknej architektury po wymyślne magiczne urządzenia i miejsca. Ale to już trzeba po prostu zobaczyć.

Jeśli przymkniemy oko na to, nad czym rozpisywałam się na początku a skupimy na walce i ogólnie tym co w grze jest dobre, to myślę, że warto zagrać. Ja będę kontynuowała rozpoczętą rozgrywkę a wrażeniami po jej skończeniu, na pewno się z Wami podzielę.

Motylek vel Anyari

Lost Odyssey


こんにちは!

Tak jak obiecałam, dzielę się z Wami, moimi pierwszymi wrażeniami z Lost Odyssey.

Na początek wrzuceni zostajemy w sam środek akcji i od razu musimy sobie radzić z uproszczonym systemem walki.
Pokonujemy kilku przeciwników i dalej już gra wprowadza nas w klimat miękko i łagodnie.

Pierwszym odczuciem jest wrażenie, że gramy w Final Fantasy. Dźwięki, muzyka, mechanika. Jednym słowem klon. Ale w jak najlepszym tego słowa znaczeniu. Podobieństwa znajdujemy na każdym kroku. W końcu trudno się dziwić, skoro są to ci sami twórcy. Przypomina się Final, ze swoich czasów świetności.
Bardzo spodobał mi się prosty zabieg połączenia głównego bohatera z graczem. Połączenia nicią współczucia i przyjaźni. Zaczynamy go lubić zaraz po pierwszym flashback’u.

Nasza postać cierpi na zanik pamięci, ale pewne wydarzenia w jego otoczeniu sprawiają, że zaczyna sobie pewne elementy przypominać.
Otrzymujemy, krótkie, poruszające historie, obrazujące naszego bohatera. Dające nam wgląd w jego duszę i sprawiające, że zaczynamy go naprawdę lubić.
Ponieważ odczytanie animowanego tekstu troszkę zajmuje, dano nam możliwość przesunięcia momentu, w którym ową historię przeczytamy. To bardzo dobry zabieg, jeśli nie chcemy stracić wartkości akcji w grze.
Fakt, że jest to tekst pisany, od razu dało mi do myślenia. Czy jest to zabieg mający na celu oszczędzić miejsce na 4 DVD??? Omg, to, to będzie Odyssey’a. Drugą rzeczą, która poparła moje przypuszczenia jest format licznika czasu gry. A wygląda on tak:

 000:00

Część, którą nazwę wstępem, przeznaczona jest na zapoznanie się z grą, powoli, spokojnie uczymy się interakcji z otoczeniem. Zbieramy trochę ekwipunku, ulepszamy swój pierścień itp.
Zbieranie przedmiotów jest nieco arkadowe, (przedmioty pod plakatami. W każdym śmietniku coś jest itd.)
Ale nie jest to rażące.

 Piękne cut scenki co chwila cieszą nasze oko. Animacje są ok, a efekty specjalne powalające. Jedyne co, to widoczna siermięga Microsoftu w tworzeniu gry. Gra jest stricte Japońska i ma japońskich twórców. Ale wykonanie, które jak mniemam leżało po stronie MS, leży i kwiczy.

Długo się zastanawiałam co to jest dokładnie i w końcu, pisząc ten tekst wpadłam na to. Niewłaściwa dynamika ekspresji! Dla porównania, to tak jak by zrobić wersję anime, Simsów. Ale tylko tak, aby zamienić postacie na rysowane kreską anime, a resztę zostawić. Tępo poruszania się, mimikę, gesty przekalkować.
 Nie przeszkadza to w samej grze, ale śmiesznie wychodzi, kiedy widzę, że w scenariuszu był opisany jeden z typowych dla anime, elementów a widzę nieudolną próbę pokazania tego przez Microsoft.
Jest to jednak drobiazg i nie ma co się tym przejmować. Sama animacja jest dobra. Gestykulacja jest bogata i wymowna. Pojawia się sporo ciekawych zabiegów artystycznych. Jak np. dzielenie kadru na części itp.

Całość zachęca do dalszej gry. Zaprzyjaźniamy się z głównym bohaterem, wciąga nas fabuła. Zbieranie ekwipunku, sprawia, że ciągnie nas dalej by go wypróbować w akcji.
Na koniec wspomnę jeszcze o bardzo ważnej rzeczy jaką jest uniwersum. Steam-punkowy klimat bije po oczach. Choć to nie para a magia porusza te wszystkie machiny, to i tak czujemy się jak we śnie szalonego zegarmistrza. Mnie taki klimat niesamowicie pasuje (jeszcze zanim zaczął być modny). Czasem śmieszny i nawet przesadzony, to jednak niesamowicie artystyczny i klimatyczny.

Teraz… Nie mogę doczekać się dalszej gry. Zanim jednak napiszę całą recenzję Lost Odyssey, minie sporo czasu. Dlatego przygotujcie się na (częściowo już przygotowane) materiały z uniwersum „Persona”, ogrywanej aktualnie przeze mnie na PSP. 

さようなら。

PS. Pograłam troszkę i jest progres. Zdradzę wam tylko, że zmieniła mi się krainka, na baaardzo fajną. Niestety tylko na chwilę, gdyż wydarzenia znacznie przyspieszyły i już jestem zupełnie gdzieś indziej! Doszły też nowe elementy rozgrywki. Mnie one tak średnio pasują, ale co kto lubi. Chodzi o elementy zręcznościowe. Przechodzenie tak, by wartownicy nas nie widzieli, unikanie pułapek itp. Oczywiście byle błąd i zaczynamy wszystko od nowa, gdyż zapisy są tylko w save pointach.... Po krótkim samouczku nie wiem gdzie iść ani w zasadzie po co. Nie wiemy też, na co możemy sobie pozwolić, więc przygotujcie spore zapasy cierpliwości.

Mam też za sobą walkę z super fajnym bossem. Naprawdę, powiadam wam, że już dawno żadna walka nie wzbudziła we mnie tyle emocji (poza Dragon Age).
Wygrałam zupełnym przypadkiem, ale nie to się liczy. Już opowiadam, o co chodzi.
Pierwszą walkę przegrałam dość szybko. Drugą włączyłam przypadkiem i... wygrałam! Fakt znalazłam sposób na tego bossa, ale okazało się, że trzeba mu nakopać dwa razy! Ech....
Mocno trudna sprawa.
Zachwycam się też bardzo ciekawymi, przemyślanymi i doskonale zrobionymi przeciwnikami.
Fajne ataki, w połączeniu z dynamicznymi animacjami sprawiają, że walka jest miodna.
Bardzo spodobał mi się też system rozwoju postaci. Innowacja wprowadzona w LO jest motorem do zagrań taktycznych. Otóż, nieśmiertelni bohaterowie uczą się umiejętności od swoich śmiertelnych towarzyszy. Oczywiście nigdy nie są tak dobrzy jak nauczyciele. Co za tym idzie, każda nasza postać potrafi czarować, Słabo ale zawsze. A to daje multum nowych możliwości.
I to chyba na razie tyle, z tego co udało mi się zaobserwować. Czekajcie na dalsze relacje :D

Meg Gamewalker pe 

The Homesman

Zaciekawił mnie opis, ale, że nie przepadam za westernami to podeszłam do filmu ostrożnie...

Szybko jednak wciągnął mnie klimat i humor, pokazany na początku, jak i w dalszej części filmu. Nieco feministyczny wydźwięk, ale też i trochę przewrotny charakter głównej bohaterki Cuddy, graną przez znaną wszystkim Hilary Swank, bardzo dużo wkładają w tę historię.

Nie bez uwagi też jest jej towarzysz, oraz osoby, które mają zostać przetransportowane. Połączenie westernu z szaleństwem (histeria u kobiet transportowanych do Iowa) daje niesamowity klimat filmu.

Film z jednej strony ma humorystyczne momenty, a z drugiej wzruszające i skłaniające do refleksji. Taki ot dramat w klimacie westernu, przy którym można się uśmiechnąć w jesienny wieczór.
Polecam.

Drevni Kocur

Eliza Graves, Stonehearst Asylum

Bardzo przyjemny film. Stylizacja, sceneria, klimat... Wszystko to sprawia, że mimo, iż film dotyczy akcji w szpitalu dla obłąkanych, ogląda się go z przyjemnością dla oczu i uszu.

Samej fabuły nie zdradzę, to trzeba samemu zobaczyć. Oglądając ten film można mieć różne subiektywne odczucia, co do bohaterów... Mi się na przykład wydawało, co pewnie było zamierzone, że tytułowa Eliza tak nie do końca jest szalona. Ale też i inne wątki poboczne zaczęte, a nieskończone stwarzają sporo pytań...

Być może trzeba sięgnąć po książkę Poe'go?

Sam film to jest świetny thiller, porównywany ponoć do Tajemniczej wyspy, ale nie oglądałam, więc się nie wypowiem. Książki także nie czytałam, więc nie ocenię na ile ekranizacja wierna. Stonehearst Asylum to doskonałe dzieło same w sobie zostawiające widza z opuszczoną koparą... ;)

No, bo... Jak to?!

Drevni Kocur

Czy można pokochać konsolkę?

Od pewnego czasu moje zainteresowania ukierunkowały się na świat konsol. Dokładniej, to od momentu, kiedy zakupiłam swoją ukochaną kieszonsolkę PSP E1004 Street.
Wtedy też wpadł mi do głowy pomysł aby na Tako Rzecze założyć specjalny kącik dedykowany kieszonsolkom. Chwilowo posiadam tylko PSP ale z czasem zamierzam dokupić jeszcze 3DS XL. Cały świat gier Nintendo stanie przede mną otworem. Ale na razie mam dość zabawy z PSP, której zamierzam poświęcić tą recenzję.
Zacznę od tego, dlaczego zdecydowałam się na PSP E1004, która jest nieco gorsza od PSP 3004.
Głównym powodem był fakt zakupienia konsoli w idealnym stanie. Nowej i nie używanej. Co prawda można kupić PSP na Allegro w stanie prawie idealnym ale… No właśnie. Nawet zadbana, nie zniszczona konsolka ma już swoje lata i siłą rzeczy, wcześniej czy później zacznie się sypać.

Co do samej różnicy, między modelami E1004 i 3004 to pragnę też obalić mity, jakie często można wyczytać na różnych forach.

Jeśli chodzi o parametry, to obie konsole są identyczne. Różnice są tylko cztery.
  1. 3004 ma wbudowane Wi-Fi. (kompletnie nie potrzebne, poza zawartością dodatkową w niektórych grach)
  2. 3004 ma wyjście Video na TV. (tu ubolewam, ale przeżyję) 
  3. Lepszej jakości wyświetlacz. (Dla mnie ten w E1004 jest świetny i w zupełności wystarczający).
  4. E1004 ma jeden głośniczek mono.
Co mi się za to w E1004 bardziej podoba? Tworzywo, z którego wykonana jest obudowa. Ukryte pod panelem przyciski SELECT i START. (konsolka wygląda ekskluzywnie).

Tak czy inaczej gry działają dokładnie tak samo. Sporo tytułów udało mi się dostać w wyjątkowo okazyjnych cenach. Nawet prawdziwe hity można dostać już za 40, 50 PLN. Unikaty po 100, 150 PLN. Przeciętne gry natomiast, można kupić od 5 do 20 PLN. Dość ciekawą opcją jest założenie konta na www.gametrade.pl
Poza możliwością wymiany gier z innymi użytkownikami, można je kupować lub sprzedawać. Dodatkowo mamy dostęp do rozbudowanej biblioteki tytułów.

Posiadanie kieszonsolki było moim marzeniem od dzieciństwa. Kiedyś nawet, byłam w posiadaniu Nintendo GameBoy. Niestety tylko przez dwa dni. Ale to długa i bardzo smutna historia….
Po to jest dorosłe życie, by spełniać marzenia, których nie udało nam się spełnić w dzieciństwie.

Przyzwyczajona do rozbudowanych tytułów na PC, bałam się trochę, że gry na PSP będą okrojonymi wersjami normalnych gier. W sensie ich długości, złożoności. Prawdopodobnie pokutowało u mnie doświadczenie, że małe - znaczy mniej. Za moich czasów był komputer Atari 65XE vs Tetris “brick game”.
Dla wszystkich, którzy myślą podobnie.
Nic z tych rzeczy! Gry na PSP są pełnoprawnymi, rozbudowanymi jak diabli tytułami. Dodatkowo, (zaznaczę to na czerwono) każdy tytuł jest nieziemsko grywalny! Pierwszy raz spotkałam się z tym dopiero przy kontakcie z konsolą PSP. Nie miałam pojęcia, że gry mogą być aż tak grywalne! Na około 30 posiadanych gier, każda jest mega grywalna i daje maksimum frajdy. Dla porównania, na 30 tytułów na PC może 10 odpowiada poziomowi grywalności na PSP.
Jeśli ktoś lubi dodatkowo Japońskie RPG, to świat poza PSP może przestać istnieć ;)
Dodatkową frajdą jeśli chodzi o PSP jest kompletowanie kolekcji, dodatków. Tworzenie własnego zestawu gracza daje niesamowicie dużo frajdy. Niestety, większość rzeczy dostaniemy już tylko z drugiej ręki. Nikt już nie produkuje akcesoriów a resztki produkcji ciężko znaleźć w magazynach sklepów.
Takie rarytasy jak etui na dyski UMD, dostępne są już tylko używane.

Mój zestaw możecie zobaczyć na zamieszczonej fotce:


Oczywiście to jeszcze nie wszystko i z czasem będę dokupywała kolejne elementy.
Do kolekcji brakuje mi oczywiście 3DSa, który doskonale zmieści się w przedniej kieszonce torby. ;)
Poza tym, nie planuję zakupu żadnej innej konsolki. Mam tutaj na uwadze pytania
"Czemu nie PS Vita?" 
"Bo nie."
PS Vita jest dla mnie przerostem formy nad treścią. Wprowadzenie ekranu dotykowego i panelu dotykowego pogrzebały dla mnie tą konsolkę od razu. Nie wiem też dlaczego, ale Vita spadła w cenie na łeb na szyję i można ją już w niektórych sklepach kupić taniej niż PSP! Rekord ustanowił Avans z ceną 290 PLN? Lub troszkę nawet mniej! Co sprawia, że tym bardziej nie mam zamiaru się do niej dotykać XD
Zanim nie wyjdzie jakaś kolejna alternatywa, mój świat konsolek ogranicza się tylko do tych dwóch pozycji.

Wspomniałam o grywalności gier, ale co z ich jakością? Otóż jest świetnie. Oczywiście wszystko zależy od gry ale większość tytułów nie odbiega od tego, co możemy zobaczyć na PS3. Oczywiście jak coś jest portem z PS2 to wygląda jak z PS2. Ale jak coś jest portem z GameBoy Advance, to zwykle grafika jest remasterowana a często nawet zmieniona i poprawiona.

Co jeszcze można robić z PSP? Ano, możemy wyświetlać sobie filmy, komiksy oraz słuchać muzyki.
Filmy w jakości HD wyglądają dużo lepiej niż np. na Huawei Ascend z tą samą przekątną ekranu. Na PSP kolory są cieplejsze a sam film odtwarzany jest gładko i płynnie, dając wrażenie miękkości.
Komiksy, dzięki gałce analogowej, przegląda się wygodnie i sprawnie. Muzyki jeszcze nie miałam okazji słuchać. Czekam na zakup kolejnej karty pamięci, na moją podręczną playlistę.


To chyba tyle tytułem wstępu. Jeśli ktoś z was ma jakieś pytania, to chętnie odpowiem.
W następnym artykule przejdę już do samych gier i ich recenzji.

Z technicznych spraw, jako, że lubię poszukiwać możliwości, o których nie pisze się w instrukcjach, planuję rozkminić podłaczenie PSP do smartfona. Jako dodatkowy bank pamięci i łączność z netem. O efektach, również wspomnę przy okazji :D

Magdalena Gamewalker

W jego oczach

Nietypowy, w bardzo pozytywnym tego słowa znaczeniu, film o miłości nastolatka do drugiego chłopaka.

Spokojnie, nie leje się tu krew, nie biją, nie gnębią jakoś nadzwyczajnie za homoseksualizm. Nie ma tu jakiejś homofobii ani obrazów o życiu w szafie etc, etc... Jakie znamy.

"W jego oczach" jest bardzo przyjemnym filmem o dorastaniu, o chęci ucieczki od nadopiekuńczych rodziców, ale też i ciepłym filmem, gdzie nie raz się wzruszymy czy zreflektujemy.

Poznajemy niewidomego chłopca oraz jego przyjaciółkę. Codzienność w szkole i odprowadzanie do domu... I oczywiście nadzór rodziców bojących się o dziecko, które tego nadzoru nie chce, a wręcz ma go już dość.

Wszystko się zmienia, gdy do klasy dołącza nowy kolega. Zaczyna się opowieść o dojrzewaniu, dorastaniu, przyjaźni, wątpliwościach, pragnieniach... Poszukiwanie siebie i akceptacji, a także strach odrzucenia. I bardzo przyjemnie się to ogląda, mimo trudności tematu...

Czy ta osoba także coś czuje? Czy także chce?

Nie trzeba być fizycznie niewidomym, by tego nie wiedzieć i się obawiać. A myślę, że poruszenie tego tematu w filmie jest także ważne. Bo osoby kochające "inaczej" także mogą być w grupie osób niepełnosprawnych, chociażby ze względu na wzrok, czy słuch, czy kalekie, nie mogące chodzić...

Ten film pokazuje także strach rodziców o dziecko i to, jak osaczony próbuje sobie z tym poradzić. Tutaj fajnie jest pokazany ojciec, który w pewien sposób rozumie syna, ale jakoś jednak... Chyba postawa opiekuńczej za bardzo matki przeważa. Tutaj jednak podobał mi się ciepły humor, pokazany w tej sytuacji.

Film jest bardzo fajną pozycją na jesienny wieczór. Spokojny, ale pełny refleksji... I troszeczkę wzruszenia. Może powrotu wspomnieniami do swoich rozterek nastoletnich?

I nie spodziewajcie się jakiś zwrotów akcji. To spokojny, opanowany, piękny film o nastoletniej miłości. :) Na miarę "get real" i "fucking amal", gdzie jednak o homofobii było dużo więcej.
Polecam.

Drevni Kocur