Niezgodna

Kolejny film o alternatywnej wersji przyszłości, tylko, że tym razem już totalnie efekciarsko zalatuje "Zmierzchem" w innej wersji... ;) I nie ma tu baśni ani wzruszeń.

Poznajemy tym razem Tris, dziewczynę, która ma zostać przydzielona do jednej z pięciu frakcji. Bunt nastolatki, wybór innej frakcji niż rodzice - tym razem rodzice kochający, biologiczni, wychowujący dzieci w nadziei, że wybiorą to samo... W zasadzie dlatego, że w idei ich frakcji jest pomaganie niewybranym - tym którzy nie pasowali do żadnej z frakcji.

W dużej mierze jest to film o dojrzewaniu, dorastaniu, zauroczeniu czy też pierwszej miłości, buncie, podejmowaniu decyzji przez szesnastolatkę. Ma ona sprzymierzeńców, którzy chcą jej pomóc, ma też i wrogów, którzy chcą się jej pozbyć, ale ratuje ją wybranek serca... Taki bardziej film akcji dla młodzieży z elementami refleksji, wahań i decyzji nastoletniej Tris, która dopiero rozpoczyna swoją przygodę - jeszcze dwie części filmu czekają na realizację.

Film trzyma w napięciu i skłania do refleksji, jednak nie wzrusza aż tak jak wspomniany wcześniej "Dawca Pamięci" i raczej jest kinem do popatrzenia na efekty i poznanie ciekawej historii. Lecz bez fajerwerków.

Mimo wszystko polecam. :)

Drevni Kocur

Dawca pamięci

Baśń o alternatywnej rzeczywistości... Gdzie nie ma barw, smaków, uczuć... Ludzie biorą codziennie magiczny lek, nie czują - ważne są wyniki, nie widzą barw - wszystko jest jednakowe i nic ani nikt się nie wyróżnia. Rodziny tworzą dobierani ludzie opiekujący się dobranymi dla nich dziećmi. A ludzie są podzieleni między sobą wg obowiązków, do których wg rady pasują.

Poznajemy Jonasa, który zostaje wybranym na biorcę pamięci. Okazuje się, że bycie dawcą pamięci nie jest niczym prostym. Na jaw wychodzi wiele faktów zatajonych przez rządzących. Jonas jednak wykazuje się ciekawością i odwagą...

Film z przesłaniem, ale także nieco baśniowy. To jest niewątpliwie plus. Mimo trudnego tematu, skłaniający do refleksji, jest jednocześnie lekkim filmem. Filmem bardziej skierowanym do młodzieży, ale mimo to przyjemnie było go obejrzeć. :)

Polecam.

Drevni Kocur

Lucy

Film wplątuje nas w przedziwną historię. Jeśli damy się ponieść i uwierzyć twórcy filmu, zostaniemy pochłonięci bez reszty.

Wszystko to też dzięki efektom wizualnym, które wciągają i czasami zadziwiają do granicy możliwości. Film jest tak dynamiczny wizualnie, że jak dla mnie graficy wspięli się najwyżej jak tylko mogli. Może i można by wiele dodać, ale chyba ilość efektów jak na ten temat była wystarczająca.

Film jest przyjemny do oglądania, ma pewne przesłanie, wciąga swoją historią na tyle, że myślę, że wymagający kinoman znajdzie tu coś dla siebie. Bowiem historia przedstawiona w Lucy mimo, iż nie w bardzo poważny sposób, to jednak wciąga i skłania do refleksji, a co gdyby było inaczej?

Dodam tylko, że muszę, zauważyć muzykę, Éric Serra doskonale buduje napięcie swoimi kompozycjami. Nadaje to filmowi dodatkową zaletę. Zatem "Lucy" staje się dzięki temu miła dla oka i dla ucha. I trzyma, pochłania do samego końca.

I porzuca nas, zagubionych z niedosytem...

Drevni Kocur

Enchanted Arms



Pierwsze wrażenia z Enchanted Arms mam już za sobą i bardzo chciałam się nimi, z Wami podzielić.
Początkowy zachwyt, jaki mi towarzyszył przy zakupie, odpakowaniu, uruchomieniu, stopniowo gasł w miarę jak zwiększał się mój postęp w grze.
Ale od początku.

Gra, dla mnie prezentowała się całkiem nieźle. Ciekawa okładka, niezła recenzja. Jak sama pisałam, zapowiadała się świetnie. I jest świetna, tyle że dla 12 latków. Nie patrzę na pegi, bo to mówi tylko od ilu lat gra jest dozwolona pod kątem treści w niej zawartych. I luz, nie mam parcia na gore, sex, wulgaryzmy itp. (no dobra czasem jednak trochę mam, ale nie jest to bynajmniej kryterium, jakim się kieruję przy zakupie gry).

Tyle, że ta gra jest faktycznie kierowana do 12 latków! I powiem szczerze, to jej jedyny mankament.
Czym to się przejawia? Ano, infantylną fabułą, w której chwilowo (10 godzin gry) brakuje rozmachu. Emocje powodujące bohaterami są dość "nastoletnie". Mam na myśli to, że jak np. w Personie świetnie się wczuwam w przygody uczniów liceum i mi to kompletnie nie przeszkadza. Tak tutaj mam wrażenie, że bohaterowie są denerwującymi (eufemizm) gówniarzami, których gracz ma ochotę kopnąć w rzyć. Do tego ich dowcipy są ciągle takie same i na dłuższą metę nużące. Początkowo, bardzo zabawna kreacja jednej z postaci, zakochanego w drugim naszym towarzyszu, geja, po paru godzinach staje się nie do zniesienia!

Kolejnym minusem jest samouczek wpleciony w dialogi między postaciami. I choć zabieg ten już widziałam, tak tutaj jest on zbyt mocno przerysowany. Każda czynność jest opisana dokładnie, krok po kroku. Następnie nasza postać powtarza wszystko jeszcze raz, potwierdzając, że zrozumiał. I tak jest za każdym razem, nawet jeśli czynność ogranicza się do otwarcia skrzynki. (podejść i wcisnąć X).... dżizas krajst! Nie wiem, na jakim poziomie są dzisiejsze 12 latki, ale ja bym się obraziła na ich miejscu...

Ale dość narzekania. Cała reszta ma się bardzo dobrze. System walki jest miodny. Wszystko odbywa się na szachownicy. Tura zaczyna się od rozmieszczenia postaci i wydania im poleceń. Kiedy już to zrobimy, siadamy sobie wygodnie i obserwujemy świetnie animowane scenki z rozwałki, jaką prowadzą nasze postacie.
Drugą rzeczą, dla której warto sięgnąć po ten tytuł, jest możliwość tworzenia swoich własnych Golemów, które walczą u naszego boku i wspierają nas w walce. Są naprawdę ciekawie zaprojektowane i stworzone z pomysłem. Co ciekawe surowce na nie możemy albo zdobywać albo kupować. Tyle że za gotówkę również rozwijamy statystyki naszych postaci. Więc od nas zależy bardzo wiele aspektów naszego rozwoju w grze.

Nie sposób też nie wspomnieć o bardzo fajnej grafice. Naprawdę jest na czym zawiesić oko. Od pięknej architektury po wymyślne magiczne urządzenia i miejsca. Ale to już trzeba po prostu zobaczyć.

Jeśli przymkniemy oko na to, nad czym rozpisywałam się na początku a skupimy na walce i ogólnie tym co w grze jest dobre, to myślę, że warto zagrać. Ja będę kontynuowała rozpoczętą rozgrywkę a wrażeniami po jej skończeniu, na pewno się z Wami podzielę.

Motylek vel Anyari

Lost Odyssey


こんにちは!

Tak jak obiecałam, dzielę się z Wami, moimi pierwszymi wrażeniami z Lost Odyssey.

Na początek wrzuceni zostajemy w sam środek akcji i od razu musimy sobie radzić z uproszczonym systemem walki.
Pokonujemy kilku przeciwników i dalej już gra wprowadza nas w klimat miękko i łagodnie.

Pierwszym odczuciem jest wrażenie, że gramy w Final Fantasy. Dźwięki, muzyka, mechanika. Jednym słowem klon. Ale w jak najlepszym tego słowa znaczeniu. Podobieństwa znajdujemy na każdym kroku. W końcu trudno się dziwić, skoro są to ci sami twórcy. Przypomina się Final, ze swoich czasów świetności.
Bardzo spodobał mi się prosty zabieg połączenia głównego bohatera z graczem. Połączenia nicią współczucia i przyjaźni. Zaczynamy go lubić zaraz po pierwszym flashback’u.

Nasza postać cierpi na zanik pamięci, ale pewne wydarzenia w jego otoczeniu sprawiają, że zaczyna sobie pewne elementy przypominać.
Otrzymujemy, krótkie, poruszające historie, obrazujące naszego bohatera. Dające nam wgląd w jego duszę i sprawiające, że zaczynamy go naprawdę lubić.
Ponieważ odczytanie animowanego tekstu troszkę zajmuje, dano nam możliwość przesunięcia momentu, w którym ową historię przeczytamy. To bardzo dobry zabieg, jeśli nie chcemy stracić wartkości akcji w grze.
Fakt, że jest to tekst pisany, od razu dało mi do myślenia. Czy jest to zabieg mający na celu oszczędzić miejsce na 4 DVD??? Omg, to, to będzie Odyssey’a. Drugą rzeczą, która poparła moje przypuszczenia jest format licznika czasu gry. A wygląda on tak:

 000:00

Część, którą nazwę wstępem, przeznaczona jest na zapoznanie się z grą, powoli, spokojnie uczymy się interakcji z otoczeniem. Zbieramy trochę ekwipunku, ulepszamy swój pierścień itp.
Zbieranie przedmiotów jest nieco arkadowe, (przedmioty pod plakatami. W każdym śmietniku coś jest itd.)
Ale nie jest to rażące.

 Piękne cut scenki co chwila cieszą nasze oko. Animacje są ok, a efekty specjalne powalające. Jedyne co, to widoczna siermięga Microsoftu w tworzeniu gry. Gra jest stricte Japońska i ma japońskich twórców. Ale wykonanie, które jak mniemam leżało po stronie MS, leży i kwiczy.

Długo się zastanawiałam co to jest dokładnie i w końcu, pisząc ten tekst wpadłam na to. Niewłaściwa dynamika ekspresji! Dla porównania, to tak jak by zrobić wersję anime, Simsów. Ale tylko tak, aby zamienić postacie na rysowane kreską anime, a resztę zostawić. Tępo poruszania się, mimikę, gesty przekalkować.
 Nie przeszkadza to w samej grze, ale śmiesznie wychodzi, kiedy widzę, że w scenariuszu był opisany jeden z typowych dla anime, elementów a widzę nieudolną próbę pokazania tego przez Microsoft.
Jest to jednak drobiazg i nie ma co się tym przejmować. Sama animacja jest dobra. Gestykulacja jest bogata i wymowna. Pojawia się sporo ciekawych zabiegów artystycznych. Jak np. dzielenie kadru na części itp.

Całość zachęca do dalszej gry. Zaprzyjaźniamy się z głównym bohaterem, wciąga nas fabuła. Zbieranie ekwipunku, sprawia, że ciągnie nas dalej by go wypróbować w akcji.
Na koniec wspomnę jeszcze o bardzo ważnej rzeczy jaką jest uniwersum. Steam-punkowy klimat bije po oczach. Choć to nie para a magia porusza te wszystkie machiny, to i tak czujemy się jak we śnie szalonego zegarmistrza. Mnie taki klimat niesamowicie pasuje (jeszcze zanim zaczął być modny). Czasem śmieszny i nawet przesadzony, to jednak niesamowicie artystyczny i klimatyczny.

Teraz… Nie mogę doczekać się dalszej gry. Zanim jednak napiszę całą recenzję Lost Odyssey, minie sporo czasu. Dlatego przygotujcie się na (częściowo już przygotowane) materiały z uniwersum „Persona”, ogrywanej aktualnie przeze mnie na PSP. 

さようなら。

PS. Pograłam troszkę i jest progres. Zdradzę wam tylko, że zmieniła mi się krainka, na baaardzo fajną. Niestety tylko na chwilę, gdyż wydarzenia znacznie przyspieszyły i już jestem zupełnie gdzieś indziej! Doszły też nowe elementy rozgrywki. Mnie one tak średnio pasują, ale co kto lubi. Chodzi o elementy zręcznościowe. Przechodzenie tak, by wartownicy nas nie widzieli, unikanie pułapek itp. Oczywiście byle błąd i zaczynamy wszystko od nowa, gdyż zapisy są tylko w save pointach.... Po krótkim samouczku nie wiem gdzie iść ani w zasadzie po co. Nie wiemy też, na co możemy sobie pozwolić, więc przygotujcie spore zapasy cierpliwości.

Mam też za sobą walkę z super fajnym bossem. Naprawdę, powiadam wam, że już dawno żadna walka nie wzbudziła we mnie tyle emocji (poza Dragon Age).
Wygrałam zupełnym przypadkiem, ale nie to się liczy. Już opowiadam, o co chodzi.
Pierwszą walkę przegrałam dość szybko. Drugą włączyłam przypadkiem i... wygrałam! Fakt znalazłam sposób na tego bossa, ale okazało się, że trzeba mu nakopać dwa razy! Ech....
Mocno trudna sprawa.
Zachwycam się też bardzo ciekawymi, przemyślanymi i doskonale zrobionymi przeciwnikami.
Fajne ataki, w połączeniu z dynamicznymi animacjami sprawiają, że walka jest miodna.
Bardzo spodobał mi się też system rozwoju postaci. Innowacja wprowadzona w LO jest motorem do zagrań taktycznych. Otóż, nieśmiertelni bohaterowie uczą się umiejętności od swoich śmiertelnych towarzyszy. Oczywiście nigdy nie są tak dobrzy jak nauczyciele. Co za tym idzie, każda nasza postać potrafi czarować, Słabo ale zawsze. A to daje multum nowych możliwości.
I to chyba na razie tyle, z tego co udało mi się zaobserwować. Czekajcie na dalsze relacje :D

Meg Gamewalker pe 

The Homesman

Zaciekawił mnie opis, ale, że nie przepadam za westernami to podeszłam do filmu ostrożnie...

Szybko jednak wciągnął mnie klimat i humor, pokazany na początku, jak i w dalszej części filmu. Nieco feministyczny wydźwięk, ale też i trochę przewrotny charakter głównej bohaterki Cuddy, graną przez znaną wszystkim Hilary Swank, bardzo dużo wkładają w tę historię.

Nie bez uwagi też jest jej towarzysz, oraz osoby, które mają zostać przetransportowane. Połączenie westernu z szaleństwem (histeria u kobiet transportowanych do Iowa) daje niesamowity klimat filmu.

Film z jednej strony ma humorystyczne momenty, a z drugiej wzruszające i skłaniające do refleksji. Taki ot dramat w klimacie westernu, przy którym można się uśmiechnąć w jesienny wieczór.
Polecam.

Drevni Kocur

Eliza Graves, Stonehearst Asylum

Bardzo przyjemny film. Stylizacja, sceneria, klimat... Wszystko to sprawia, że mimo, iż film dotyczy akcji w szpitalu dla obłąkanych, ogląda się go z przyjemnością dla oczu i uszu.

Samej fabuły nie zdradzę, to trzeba samemu zobaczyć. Oglądając ten film można mieć różne subiektywne odczucia, co do bohaterów... Mi się na przykład wydawało, co pewnie było zamierzone, że tytułowa Eliza tak nie do końca jest szalona. Ale też i inne wątki poboczne zaczęte, a nieskończone stwarzają sporo pytań...

Być może trzeba sięgnąć po książkę Poe'go?

Sam film to jest świetny thiller, porównywany ponoć do Tajemniczej wyspy, ale nie oglądałam, więc się nie wypowiem. Książki także nie czytałam, więc nie ocenię na ile ekranizacja wierna. Stonehearst Asylum to doskonałe dzieło same w sobie zostawiające widza z opuszczoną koparą... ;)

No, bo... Jak to?!

Drevni Kocur

Czy można pokochać konsolkę?

Od pewnego czasu moje zainteresowania ukierunkowały się na świat konsol. Dokładniej, to od momentu, kiedy zakupiłam swoją ukochaną kieszonsolkę PSP E1004 Street.
Wtedy też wpadł mi do głowy pomysł aby na Tako Rzecze założyć specjalny kącik dedykowany kieszonsolkom. Chwilowo posiadam tylko PSP ale z czasem zamierzam dokupić jeszcze 3DS XL. Cały świat gier Nintendo stanie przede mną otworem. Ale na razie mam dość zabawy z PSP, której zamierzam poświęcić tą recenzję.
Zacznę od tego, dlaczego zdecydowałam się na PSP E1004, która jest nieco gorsza od PSP 3004.
Głównym powodem był fakt zakupienia konsoli w idealnym stanie. Nowej i nie używanej. Co prawda można kupić PSP na Allegro w stanie prawie idealnym ale… No właśnie. Nawet zadbana, nie zniszczona konsolka ma już swoje lata i siłą rzeczy, wcześniej czy później zacznie się sypać.

Co do samej różnicy, między modelami E1004 i 3004 to pragnę też obalić mity, jakie często można wyczytać na różnych forach.

Jeśli chodzi o parametry, to obie konsole są identyczne. Różnice są tylko cztery.
  1. 3004 ma wbudowane Wi-Fi. (kompletnie nie potrzebne, poza zawartością dodatkową w niektórych grach)
  2. 3004 ma wyjście Video na TV. (tu ubolewam, ale przeżyję) 
  3. Lepszej jakości wyświetlacz. (Dla mnie ten w E1004 jest świetny i w zupełności wystarczający).
  4. E1004 ma jeden głośniczek mono.
Co mi się za to w E1004 bardziej podoba? Tworzywo, z którego wykonana jest obudowa. Ukryte pod panelem przyciski SELECT i START. (konsolka wygląda ekskluzywnie).

Tak czy inaczej gry działają dokładnie tak samo. Sporo tytułów udało mi się dostać w wyjątkowo okazyjnych cenach. Nawet prawdziwe hity można dostać już za 40, 50 PLN. Unikaty po 100, 150 PLN. Przeciętne gry natomiast, można kupić od 5 do 20 PLN. Dość ciekawą opcją jest założenie konta na www.gametrade.pl
Poza możliwością wymiany gier z innymi użytkownikami, można je kupować lub sprzedawać. Dodatkowo mamy dostęp do rozbudowanej biblioteki tytułów.

Posiadanie kieszonsolki było moim marzeniem od dzieciństwa. Kiedyś nawet, byłam w posiadaniu Nintendo GameBoy. Niestety tylko przez dwa dni. Ale to długa i bardzo smutna historia….
Po to jest dorosłe życie, by spełniać marzenia, których nie udało nam się spełnić w dzieciństwie.

Przyzwyczajona do rozbudowanych tytułów na PC, bałam się trochę, że gry na PSP będą okrojonymi wersjami normalnych gier. W sensie ich długości, złożoności. Prawdopodobnie pokutowało u mnie doświadczenie, że małe - znaczy mniej. Za moich czasów był komputer Atari 65XE vs Tetris “brick game”.
Dla wszystkich, którzy myślą podobnie.
Nic z tych rzeczy! Gry na PSP są pełnoprawnymi, rozbudowanymi jak diabli tytułami. Dodatkowo, (zaznaczę to na czerwono) każdy tytuł jest nieziemsko grywalny! Pierwszy raz spotkałam się z tym dopiero przy kontakcie z konsolą PSP. Nie miałam pojęcia, że gry mogą być aż tak grywalne! Na około 30 posiadanych gier, każda jest mega grywalna i daje maksimum frajdy. Dla porównania, na 30 tytułów na PC może 10 odpowiada poziomowi grywalności na PSP.
Jeśli ktoś lubi dodatkowo Japońskie RPG, to świat poza PSP może przestać istnieć ;)
Dodatkową frajdą jeśli chodzi o PSP jest kompletowanie kolekcji, dodatków. Tworzenie własnego zestawu gracza daje niesamowicie dużo frajdy. Niestety, większość rzeczy dostaniemy już tylko z drugiej ręki. Nikt już nie produkuje akcesoriów a resztki produkcji ciężko znaleźć w magazynach sklepów.
Takie rarytasy jak etui na dyski UMD, dostępne są już tylko używane.

Mój zestaw możecie zobaczyć na zamieszczonej fotce:


Oczywiście to jeszcze nie wszystko i z czasem będę dokupywała kolejne elementy.
Do kolekcji brakuje mi oczywiście 3DSa, który doskonale zmieści się w przedniej kieszonce torby. ;)
Poza tym, nie planuję zakupu żadnej innej konsolki. Mam tutaj na uwadze pytania
"Czemu nie PS Vita?" 
"Bo nie."
PS Vita jest dla mnie przerostem formy nad treścią. Wprowadzenie ekranu dotykowego i panelu dotykowego pogrzebały dla mnie tą konsolkę od razu. Nie wiem też dlaczego, ale Vita spadła w cenie na łeb na szyję i można ją już w niektórych sklepach kupić taniej niż PSP! Rekord ustanowił Avans z ceną 290 PLN? Lub troszkę nawet mniej! Co sprawia, że tym bardziej nie mam zamiaru się do niej dotykać XD
Zanim nie wyjdzie jakaś kolejna alternatywa, mój świat konsolek ogranicza się tylko do tych dwóch pozycji.

Wspomniałam o grywalności gier, ale co z ich jakością? Otóż jest świetnie. Oczywiście wszystko zależy od gry ale większość tytułów nie odbiega od tego, co możemy zobaczyć na PS3. Oczywiście jak coś jest portem z PS2 to wygląda jak z PS2. Ale jak coś jest portem z GameBoy Advance, to zwykle grafika jest remasterowana a często nawet zmieniona i poprawiona.

Co jeszcze można robić z PSP? Ano, możemy wyświetlać sobie filmy, komiksy oraz słuchać muzyki.
Filmy w jakości HD wyglądają dużo lepiej niż np. na Huawei Ascend z tą samą przekątną ekranu. Na PSP kolory są cieplejsze a sam film odtwarzany jest gładko i płynnie, dając wrażenie miękkości.
Komiksy, dzięki gałce analogowej, przegląda się wygodnie i sprawnie. Muzyki jeszcze nie miałam okazji słuchać. Czekam na zakup kolejnej karty pamięci, na moją podręczną playlistę.


To chyba tyle tytułem wstępu. Jeśli ktoś z was ma jakieś pytania, to chętnie odpowiem.
W następnym artykule przejdę już do samych gier i ich recenzji.

Z technicznych spraw, jako, że lubię poszukiwać możliwości, o których nie pisze się w instrukcjach, planuję rozkminić podłaczenie PSP do smartfona. Jako dodatkowy bank pamięci i łączność z netem. O efektach, również wspomnę przy okazji :D

Magdalena Gamewalker

W jego oczach

Nietypowy, w bardzo pozytywnym tego słowa znaczeniu, film o miłości nastolatka do drugiego chłopaka.

Spokojnie, nie leje się tu krew, nie biją, nie gnębią jakoś nadzwyczajnie za homoseksualizm. Nie ma tu jakiejś homofobii ani obrazów o życiu w szafie etc, etc... Jakie znamy.

"W jego oczach" jest bardzo przyjemnym filmem o dorastaniu, o chęci ucieczki od nadopiekuńczych rodziców, ale też i ciepłym filmem, gdzie nie raz się wzruszymy czy zreflektujemy.

Poznajemy niewidomego chłopca oraz jego przyjaciółkę. Codzienność w szkole i odprowadzanie do domu... I oczywiście nadzór rodziców bojących się o dziecko, które tego nadzoru nie chce, a wręcz ma go już dość.

Wszystko się zmienia, gdy do klasy dołącza nowy kolega. Zaczyna się opowieść o dojrzewaniu, dorastaniu, przyjaźni, wątpliwościach, pragnieniach... Poszukiwanie siebie i akceptacji, a także strach odrzucenia. I bardzo przyjemnie się to ogląda, mimo trudności tematu...

Czy ta osoba także coś czuje? Czy także chce?

Nie trzeba być fizycznie niewidomym, by tego nie wiedzieć i się obawiać. A myślę, że poruszenie tego tematu w filmie jest także ważne. Bo osoby kochające "inaczej" także mogą być w grupie osób niepełnosprawnych, chociażby ze względu na wzrok, czy słuch, czy kalekie, nie mogące chodzić...

Ten film pokazuje także strach rodziców o dziecko i to, jak osaczony próbuje sobie z tym poradzić. Tutaj fajnie jest pokazany ojciec, który w pewien sposób rozumie syna, ale jakoś jednak... Chyba postawa opiekuńczej za bardzo matki przeważa. Tutaj jednak podobał mi się ciepły humor, pokazany w tej sytuacji.

Film jest bardzo fajną pozycją na jesienny wieczór. Spokojny, ale pełny refleksji... I troszeczkę wzruszenia. Może powrotu wspomnieniami do swoich rozterek nastoletnich?

I nie spodziewajcie się jakiś zwrotów akcji. To spokojny, opanowany, piękny film o nastoletniej miłości. :) Na miarę "get real" i "fucking amal", gdzie jednak o homofobii było dużo więcej.
Polecam.

Drevni Kocur

Maleficient

Od czasu do czasu producenci filmowi raczą nas jakąś wykoksaną wersją jakiejś starej legędy, bajki, baśni itp. I tak mieliśmy już „Nieustraszonych Braci Grimm”, „Jasia i Małgosię – historia prawdziwa” „Hellsing’a” itp.

Teraz przyszło nam się zmierzyć z nową odsłoną starej jak świat baśni o „Śpiącej królewnie”.

Nowe spojrzenie na tą historię wniesie sporo świeżości i przewrotnej interpretacji „faktów”.

Film pojawił się u nas w kinach pod nazwą „Czarownica” co ma się nijak do oryginalnego tytułu. Pytam się, kto to tak wymyślił? Szlag by to trafił. Czy „Wirujący Seks” i „Szklana Pułapka” i związana z tymi nazwami kompromitacja, niczego nie nauczyła polskich dystrybutorów?

Wracając jednak do filmu. Jest to świetnie zrealizowana, pełna efektów specjalnych opowieść o Czarownicy. Podstarzałą i mocno styraną przez życie Angelinę Joli ratuje mocny make up i groteskowy wygląd postaci, który groteskowym na szczęście miał być z założenia.

Poza tym ciężko jest dodać coś nowego. Historia, choć inna to jednak znana. Film ogląda się lekko i przyjemnie. Moim zdaniem warto obejrzeć szczególnie jak ktoś lubi klimaty czarownic, tak jak ja.


Magdalena Gamewalker

Chirurdzy

Kiedyś już pisałam o tym serialu, lecz muszę o nim wspomnieć ponownie. Oglądam go już 10 sezonów i muszę powiedzieć, że nasunęły mi się pewne odczucia. Serial ten dla mnie ma trzy etapy. Ten z Izzie i ten bez Izzzie, oraz ten po śmierci Sloana. Jakby tak naprawdę były trzy rozdziały w tej całej historii.

Nie wiem czemu, ale po zniknięciu Izzie serial stał się jakby hmmm... Bardziej poważniejszy. Bardziej kręcący się wokół Meredith oraz Yang i Webbera, ale były bardziej rozwinięte wątki poboczne. Od czasu wypadku samolotu tematy jakby wydawały się być bardziej poważniejsze na zasadzie refleksji o sensie życia, celach, dążeniach, marzeniach...

Ale nadal nie nudzę się przy żadnym z odcinków. Wiadomo, że bywają lepsze i gorsze, tak jakby wcześniej może (przy Izzie, czy przy Sloanie) było więcej dziania się, a może to tylko takie moje odczucie. Jakby od Izzie więcej było prywaty niż szpitala, ale też i przy Sloanie póki był, było sporo szpitala, może za sprawą tematu operacji plastycznych...

Jest dużo wzruszeń, ale i dużo śmiechu. Czasami odcinek kończymy oglądać z małą łzą w oku albo tak rozśmieszeni, że pół dnia zdarza się uśmiechać pod nosem. Jest to na pewno serial tworzony z pasją. Miło jest siąść sobie wieczorem do hmmm znanych "znajomych" z Grey's Anatomy i zobaczyć, co tam tym razem u nich... ;)

Na pewno nie ma co się spodziewać tutaj jakiś zwrotów akcji, które bywają, ale przeważnie jest to obyczajowy serial o chirurgach, o ich życiu, jak i pracy. Jest wiele wątków refleksyjnych, wzruszających jak i śmiesznych. Ale zdecydowanie jest to chyba raczej serial bardziej dla damskiej widowni, panowie mogliby się nieco nudzić... Ale próbę zawsze można podjąć i spróbować zobaczyć, nie?

Rozpoczyna się właśnie jedenasty sezon. Niby wyczekiwany, choć przyznam, że nieco mnie wymęczył dziesiąty pod kątek kręcenia się wokół tych samych osób - Christiny i Meredith, mimo braku nudy to jednak... Mam nadzieję, że teraz przyjdzie więcej wątków o innych. Chciałam się tylko podzielić odczuciem na temat etapowości Grey's Anatomy. :)

Serial polecam :)

Drevni Kocur

Sherlock

Coś genialnego!

Szukałam serialu na wrześniowe wieczory i to było TO. Po prostu coś niesamowitego. Niemalże codziennie po odcinku smakowałam sobie ten serial. Teraz to już tylko czekać na czwarty sezon, a potem na kolejne...

Ale po kolei. Bo czym ja się zachwycam? Ano zachwycam się Sherlockiem z tabletem, smartfonem... Nie, nie o sprzęt chodzi, ale o bohatera i serial sam w sobie. Sherlock Holmes przeniesiony do XXI wieku. :) I to w dodatku w odcinkach tak długich jak pełnometrażowy film. Da się przeboleć, że są tylko trzy na sezon, ale wiadomo, że chciałoby się więcej i więcej!

Cumberbatch jako Sherlock
Sherlock pisze emaile, smsy, bloga... Podobnie jak Watson, który prowadzi bloga o samym Sherlocku! Twórcy sprytnie pokazują na ekranie treści w trakcie ich tworzenia się, a także analizy Sherlocka na bieżąco. Dla mnie jest to miła odmiana nowoczesnej wersji Sherlocka. Myślę, że każdy zna wersje filmów, jakie o nim powstały... Tutaj jest to coś zupełnie inaczej przedstawionego. Choć z tego, co wiem wzorowanego na pierwowzorze - tytuły odcinków oraz historie spraw - nie tylko sam bohater.

http://kevinbolk.deviantart.com/
Największą gwiazda tutaj jest dla mnie główny bohater Holmes - cyniczny, z małym poczuciem humoru, do tego mający swój charakter (tu widać jak dużo Dr House ma z Sherlocka :) ). Najbardziej podobają mi się wizualizacje jego pałacu pamięci, sam temat jest ciekawy - a przedstawienie tej umysłowej sztuczki w filmie jest fenomenalne. Sherlocka dopełnia Watson, jego przeciwieństwo - weteran wojenny, szukający swojego miejsca, ale za to bardziej społeczny. Watson nie jest jednak tłem dla głównego bohatera, a osobą obok niego i równie ważną.

Kolejnymi niezastąpionymi bohaterami jest brat Holmesa oraz Lestrade. Bez nich ten serial nie miałby swojego charakteru. A na pewno nie mógłby istnieć bez Pani Hudson i Molly Hooper. Kto się zapozna z serialem ten pozna resztę niezbędnych postaci. ;) Polecam na jesienne wieczory, bo w tak długich odcinkach można napodziwiać nie tylko Shelocka, ale i Londyn z jego zakamarkami i tajemniczością.

Drevni Kocur

Helen

"(...) - pięć sposobów by się zabić? 
- pięć powodów by dalej żyć?"

Melancholijny film o depresji klinicznej. Obrazy, muzyka, klimat... To wszystko składa się na historię kobiety, której idealny świat przestaje być powodem do dalszej chęci życia...

Helen jest nauczycielką, ma dom, rodzinę, w zasadzie nie brak jej niczego. Jednak pewnego dnia coś się zmienia. Nikt z otoczenia nie rozumie co się dzieje z ich członkiem rodziny.

Helen cierpi. Nie dlatego, że coś w jej życiu jest nie tak. A dlatego, że z jakiegoś powodu klinicznie jej ciało jest nieszczęśliwe. I to nie pierwszy raz...

Film pokazuje czym jest depresja kliniczna. Jest to nierozumiany przez wiele osób problem. Nie da się tego wyleczyć, można to "zawiesić". Czasami nie działają leki i jest potrzebne bardziej hmmm drastyczne leczenie...

Jest tu także pokazana przyjaźń Helen z osobą, która podobnie cierpi... I tutaj też było ładnie ukazane to, czego takie osoby potrzebują. Na pewno nie pytań o to jak się czują, żadnych rad... Tylko właśnie... Najlepiej obejrzyj ten film.

"- Helen jest... szczęśliwą, odnoszącą sukcesy kobietą. Kocha swoją pracę, kocha córkę. 
- Pańska żona nie jest nieszczęśliwa, Panie Leonard. Pańska żona jest chora".


Drevni Kocur

Poker

Co takiego jest w Pokerze, co przyciąga miliony ludzi?

Pieniądze?
Prestiż?
Rywalizacja?
Pieniądze?
Elitarność?
Społeczność?
Hazard?
Pieniądze?

Lub co takiego jest w ludziach, że ich ciągnie do Pokera?

Myślę, że wszystkiego po trochu. Ale nie u każdego gracza i w różnych proporcjach.
Kluczowym aspektem są oczywiście pieniądze, wielkie pieniądze, które dla wielu naiwnych noobów, leżą na ulicy a poker jest taką tyczką z gwoździem na końcu do ich zbierania.

Rzeczywistość jest zgoła inna.
Aby osiągać sukcesy w grze w pokera, trzeba przede wszystkim posiąść umiejętności, które są trudne do zdobycia a jeszcze trudniejsze do przyswojenia.

W drugiej kolejności są to nasze indywidualne predyspozycje, które są ściśle powiązane z przyswajaniem sobie wiedzy i umiejętności pokerowych, oraz ich optymalnym wykorzystaniem.
Dla wielu z początkujących graczy nie jest to takie oczywiste.

Większości z tych, którzy siadają do gry, czegoś zabraknie.
Brak wiedzy – brak predyspozycji.
Brak wiedzy - Dobre predyspozycje.
Dobra wiedza – brak predyspozycji
Dobra wiedza – Dobre predyspozycje.

Więc tylko jedna na cztery osoby siadające do gry, mają szansę stać się dobrymi pokerzystami.
A jest to tylko szerokie uogólnienie. Gdyby brać inne zmienne pod uwagę, jest ich znacznie mniej. A jeszcze to, że ma się szansę, nie oznacza jeszcze, że takiej osobie się uda.

Dlaczego więc tyle osób gra w Pokera? Skoro większość z nich skazana jest na porażkę?

Po pierwsze jest to hazard. I nie, poker to nie hazard. Ale parafrazując klasyka, „[…] w bierki też można grać na pieniądze i się od tego uzależnić.” Tak samo pokera można traktować, jako grę hazardową, w której zdaje nam się, że możemy wygrać. I co zabawne, czasami się udaje.;) Oczywiście, dobry gracz i tak będzie wygrany, w dłuższym okresie czasu. Ale tego, gołym okiem nie widać.

Mamy tu, zatem dwa zasadnicze punkty:
1. Ułuda wygrywania.
2. Uzależnienie od hazardu.

Wracając jednak do wiedzy i predyspozycji.
Jedni gracze, których spotkamy, to będą ci, którzy nie mają predyspozycji.
Będą oni znali teorię na pamięć, będą czytać i oglądać filmy szkoleniowe. Będą się wymądrzać, ale nigdy nie osiągną sukcesu.
Brak predyspozycji nie pozwoli im na wprowadzenie tej wiedzy w życie, lub wprowadzą ją w niewłaściwy sposób.

Mamy, więc trzecią grupę:
3. Wiara w wiedzę.
Idąc dalej za ciosem omówimy analogiczną grupę, którą są ludzie mający predyspozycje. Zacznę od wyjaśnienia, co rozumiem pod pojęciem predyspozycje. To trudna do określenia materia. Jest to zbiór, bliżej nieokreślonych cech charakteru, osobowości a nawet fizjologii czy fizjonomii, które wszystkie razem, determinują daną jednostkę, jako dobrego gracza.
Osoby te często dobrze sobie radzą z grą intuicyjną. Przez to, zwykle rezygnują ze zdobywania wiedzy. Często nawet uważają, że korzystanie z wiedzy, nauka, zabiją ich naturalne predyspozycje.

4. Wiara w predyspozycje.
(Ta grupa ma jednak jeszcze szanse na osiągnięcie sukcesu poprzez zdobywanie wiedzy doświadczalnie. Jest to długa i wyboista droga, ale możliwa.)

Kolejną grupą są ci, którzy są wszędzie. Miłośnicy społeczności. Sama nie mam pojęcia skąd oni się biorą, ale są.
Za sam fakt przynależności do grupy pokerzystów dali by się nie tylko pociąć, ale będą oddawali całkiem duże sumy na grę, której nawet nie chce im się uczyć ani rozumieć. Ważne by należeć do grupy. A jak czasem uda się coś wygrać, tym lepiej. Szczególnym odłamem tej grupy są „celebryci”, którzy zrobią wszystko by znać wszystkich prosów, pisać z nimi na fb albo tweecie, a już mają orgazm jak przybiją z nimi piątkę na turnieju.

5. Potrzeba bycia w społeczności.
Ostatnią grupą będą ci, którzy mają dużo kasy. Szukają jakiejś ekskluzywnej rozrywki i znajdują ją w pokerze. To nic, że notorycznie przegrywają. Dla ich liczy się tylko to by grać, rywalizować, pokazać, że go stać na przegrywanie i dobrze się bawić.

6. Potrzeba ekskluzywnej rozrywki.
Oczywiście mamy też cała masę wariacji (nie, tym razem nie wariancji) powyższych, ale opisywanie ich mija się z celem.

Reasumując. Niewielu z was będzie miało szansę zagrać kiedyś w pokera, ze świadomością, że jesteście wygrywającymi, dobrymi graczami. Nie oszukując się przy tym.
Ale każdy z was może się o tym przekonać. Pod warunkiem, że trafi na uczciwego trenera, mentora, lub kolegę/koleżankę, którzy mają świadomość tego, co napisałam.

Pozostali, będą najważniejszą grupą graczy w tej grze. ;D

Magdalena Gamewalker

The Signal

Grupa Amerykańskiej młodzieży….

Taaa… Ile to horrorów zaczyna się w ten sposób?
Po latach doświadczeń z filmami, doszłam do jednego wniosku. Nigdy nie jest to wyznacznik jakości filmu. Od świetnych pozycji po tanie sztampowe horrorki klasy B.. C… D… ;p

Tym razem mamy do czynienia z pozycją, która jest dla mnie ciężka do zakwalifikowania.
Zaczyna się jak zwykle. Dwóch kolegów odwozi koleżankę (na studia?) do innego stanu.
Po drodze dzięki laptopom i bezprzewodowemu dostępowi do sieci, toczą wojnę z jakimś hakerem. Sami mają niezłe umiejętności. Po drodze dzieje się jedna rzecz.
Haker wysyła im zdjęcie ich samochodu z przed 5 minut, film z kamery na żywo z mieszkania itd. Oni w zamian namierzają jego kryjówkę.
Postanawiają zmienić trasę by dopaść gościa.
Co chcą z nim zrobić? Jaki mają plan? Nie wiem…
I właśnie tutaj przychodzi mi na myśl pewne wspomnienie z prowadzenia RPG. Czasami, by nakierować gracza na jakieś zdarzenie trzeba się nieźle napocić i często wychodzi to dość kiczowato i naciąganie.
Dokładnie tak jak w tym filmie.

Z resztą dalej nie jest lepiej. Film przypomina zlepek trzech, czterech pomysłów, z których można by zrobić oddzielne filmy. I to niestety daje się odczuć.
Problem jest o tyle duży, że wszystkie te pomysły były już wykorzystane, tylko właśnie w oddzielnych produkcjach.
Totalny miszmasz, który w całości oglądu, daje słabą ocenę dla filmu.

W trakcie oglądania, szczególnie pod koniec, ma się już przesyt pomysłów twórców, człowiek zaczyna się zastanawiać co jeszcze? W pewnym momencie brakuje jeszcze zasmażki i małego arbuzika na wierzchołku tego pucharku z lodami pistacjowymi.
Finalnie film przechodzi w śmieszność i totalne sci-fi tyle, że bez sci.
Powiem tak. Finalna scena sprawiła, że przestałam rozumieć resztę filmu, ich twórców, i w ogóle cokolwiek…

Nie będzie spojlerem jeśli zapytam, czy kojarzycie tą kreskówkę, w której Struś Pędziwiatr, biegnie tak szybko, że wypada poza ramkę kadru? ;D
Z tym pytaniem pozostawiam was wraz z filmem. Osoby, które odnajdą analogię, zapraszam do dyskusji w komentarzach.

Magdalena Gamewalker vel Talisha


Słowo od Drevniego: Jak dla mnie reżyser chciał dać tu dużo tajemniczości... wiele tez tu jest o woli życia, jej sile... Więc chyba wiadomo czego dotyczył eksperyment. Momentami film jednak był tak hmmm... zagmatwany, że trochę to rozczarowywało, ale na pewno zapadnie mi w pamięć. Nie tylko przez zakończenie, ale generalnie dzięki pewnego rodzaju refleksji... A może my żyjemy w takiej "Strefie 51"? ;)
Polecam obejrzeć!

Wtorek, po świętach

Film dość nietypowy, bo po prostu obyczajowy. Bez jakiś udziwnień, pokazuje prostą historię, dość realistycznie i prawdziwie do bólu. Przypadek jeden z wielu, ale nierzadki - zdrada.

Obserwujemy wszystko wraz z głównym bohaterem. Spotkania z młodą Raulcą, potem obowiązki w domu i opieka nad córką. Wszystko jest pokazane naturalnie, zwyczajnie...

Paul sam podejmuje decyzję, jak rozwiązać ten cały trójkąt. I te sceny najbardziej mi przypadły do gustu. Pokazane zostało to naturalnie i bardzo dobrze zagrane.

Przez cały film nie ma odczucia, że Paul to ten zły, ani że ta żona to pewnie zła była, a kochanka top pewnie uwiodła... Właśnie nie. Odczuwałam neutralność do każdego z bohaterów.

Żadnych przebarwień ani przedziwnień. Podobało mi się ukazanie przemiany podejścia już byłej żony do sprawy. Najpierw groziła, a później jakby wkroczył rozsądek... "Zobaczymy co powiemy córce". Jakby nie chciała robić z Paula tego złego.

Film daje do myślenia. Moim zdaniem bardzo dobrze pokazany powszechny temat zdrady i tego jak to dalej może się potoczyć. Warty obejrzenia.

Drevni Kocur

World Without End

Po "Filarach Ziemi" przyszedł czas na "Świat bez końca". Kolejne osiem odcinków powieści o sile miłości, wiary w siebie oraz sile współpracy z innymi. Nie brakuje tutaj i kontrowersyjnych tematów jak na tamte i obecne czasy.

Cała akcja dzieje się 200 lat później. Nadal średniowiecze, nadal pali się na stosie "czarownice", nadal mężczyzna ma być tym rządzącym, a kobieta posłusznym. Ale nie tutaj. Tutaj mimo wszystko kobieta wierząca w swoje możliwości radzi sobie na swój sposób. I to jest w tym serialu właśnie dobrze pokazane.

Intrygi, spiski... Współzależność losów, jak zwykle, nas zaskoczy i nie zawiedzie. Mniej może tu łez niż w poprzednim sezonie, ale nie wiem czego to kwestia. Na pewno bardzo godna podziwu jest postawa kilku bohaterek i bohaterów. Ale nie będę Wam zdradzać, zobaczcie sami.

Oczywiście wszystko w pięknej oprawie strojów, fryzur, scenerii... Ale też i dosłowność, rana to rana, jak ma być krew to jest krew. Więc niezbyt często, ale można mieć chęć zasłonić oczy. Jeśli ktoś ogląda także "Grę o tron" to nie będzie tu jakoś bardzo zgorszony ani zdziwiony.

Są bohaterowie, których się chce pozbyć od razu i działają na nerwy. Uprzedzam. Ale, co prawda nie do końca jakbyśmy chcieli, w końcu wszystko się kończy - każde znęcanie, czy niesłuszne zachowanie... Nie zawsze dobrze i sprawiedliwie... Bo życie nie jest sprawiedliwe.

Nieco przewidywalne zdarzenia czasem były - chciało się krzyknąć "Wiedziałam!", ale też nie do końca - zaraz było "Że jak?". Z drugiej strony nie jest to jakoś bardzo ciężki serial do główkowania. Na pewno doskonały dla fanów takich historycznych powieści - serial oczywiście na podstawie i we współpracy z Folletem.

Polecam!

Drvni Kocur

Once Upon a Time - Neverland

Doczekałam się. Calutki trzeci sezon jest do obejrzenia! :) Zatem nie czekaliśmy długo...

Niewątpliwie jest to najmroczniejszy sezon ze wszystkich. I chyba też dlatego bardzo mi się podoba. Drugi był jakby taki przejściowy w moim odczuciu. Więcej pisałam w poprzedniej recenzji. Tutaj zaczyna się mrocznie, na ciemniej "wyspie?", wszystko jest niewiadomą, a Piotruś Pan nie jest takim jakiego znamy go z bajek z dzieciństwa...

I to właśnie najbardziej mi się podobało. Pan kradnący cień(?) a może nawet można nazwać to duszą? W tej krainie wszystko jest inne, magia szaleje, a wydarzenia są dość... Nieprzewidywalne. Tak, jakby twórcy włożyli w to tyle Serca, co w pierwszy sezon? Sama nie wiem...

Postać Emmy zrobiła się, w moim odczuciu, typowa dla tego serialu. Widać taka ma być. Rumple nadal uwielbiam, nieco odmieniony przez wydarzenia, ale nadal ten sam... I nadal poznajemy szczegóły wątków z przeszłości, m.in. Reginy i Śnieżki, Robin Hood'a...

Dużo tutaj z wątku samej baśni o Piotrusiu Panie, więc i wróżek. Ale nie tylko, bo spotyka nas też bardziej magiczna strona tej historii... Jaka? Polecam obejrzeć i się samemu przekonać. Serial polecam nadal mimo, iż nieskomplikowany i lekki to zdecydowanie ta seria jest magiczna i mroczna i podoba mi się najbardziej ze wszystkich...

No, poza tym, że nie wybaczę im Mulan! ;)

Drevni Kocur

Borgman

Spotkałeś kiedyś diabła? Zatańczyłeś z nim w blasku księżyca?

A jeśli powiem ci że diabeł wygląda tak jak my? To by mogło mieć sens. Stworzony na nasze podobieństwo… A może my stworzeni na jego?
Tak czy inaczej, może on mieszkać pod ziemią. W jamie symbolizującej piekło. Może być ścigany przez księdza, może… Szukać nowej ofiary…
Może. Może też być zwykłym bezdomnym, a my wkręcam sobie nie wiadomo co.
Magia? Nazywamy nią głównie to, czego nie jesteśmy w stanie pojąć.
Czy zatem jesteśmy w stanie pojąć o czym, do nędzy jest ten film???!
Hehehe, jest świetny, jest wart obejrzenia, trzyma w napięciu. Pełen czarnego humoru, świetniej gry aktorskiej, dziwnego absurdalnego klimatu. Ach.. Trafił się rodzynek. Dawno tak dobrej produkcji ni widziałam.

Zapraszam do oglądania i podzielenia zię z nami przemyśleniami o tym filmie :D

Magdalena Motylek Gamewalker

uwantme2killhim?

Był sobie chłopak. Młody, wysportowany, lubiany, przystojny. Nie mógł opędzić się od dziewczyn.
Miał jednak jedną wadą… Skłonność do kobiet z problemami.
I choć młode, piękne, napalone jak fretka w agreście, suczki wypinały do niego swe krągłe tyłeczki… On wolał starszą, średnio atrakcyjną pannę z neta. Miała kłopoty. Objęta ochroną świadków, była bita i prześladowana przez swojego chłopaka, na którego była skazana, gdyż był on byłym przestępcą. Raz, pozwoliła mu włączyć kamerkę i „się strzepać” (piszę tak jak to było pokazane).
To wystarczyło by stracił dla niej głowę, zakochał się na zabój. Stracił resztki zdrowego rozsądku itp. itd.

Jeśli tylko łykniemy to co napisałam powyżej, reszta filmu już jest fenomenalna. Intryga, zaangażowanie służb specjalnych. Inwigilacja, miecze samurajskie, zabójstwo, alkada, krwawa masakra w szkole…. I wiele innych naprawdę mocnych rzeczy.

Najciekawsze jest jednak zakończenie. I właśnie dla niego warto zobaczyć cały film.
Wytrwałości życzę. Będzie nagrodzona!

M. M. Gamewalker

Half-Life

Horror, strach który narasta w naszych trzewiach z każdą minutą oglądanego filmu. Odruchowo zasłaniamy oczy… Wiemy że zaraz stanie się coś co nas przerazi…

Tak, tak właśnie jest gdy oglądamy film. Mamy całą gamę zachowań, które pozwalają nam zniwelować choć odrobinę Momot zaskoczenia, którym przeraża nas twórca.

Ale co, jeśli gramy w grę? Nie dosyć że musimy być wpatrzeni z uwagą w to co się dzieje na ekranie monitora, to jeszcze musimy reagować bezpośrednio na zdarzenia. Dodajmy jeszcze do tego słuchawki, w których słychać najdrobniejszy szmer, warknięcie czy stuknięcie. Muzyka, która sama w sobie jest niepokojąca, budująca atmosferę grozy… Środek nocy, ciemny pokój… Zupełnie pusty za naszymi plecami…. Ale czy na pewno pusty?

Ha! Mam was :D Macie też tak? Że jak gracie w coś sami w nocy i jest to horror, to co jakiś czas zdejmujecie słuchawki lub zerkacie za siebie? ;p
Ja się przyznaję, że tak.
Ale, nie o strachu ten tekst a o grze ma być. Jakiej? Dzisiaj zaserwuję wam chwilę z Half-Life.
Większość zna tą produkcję bardzo dobrze. Ja dopiero sięgam w głąb mrocznej historii. Jak to na mnie przystało dość przewrotnie, bo od 2 części.

Klimat gry, ma się rozumieć mroczny, choć nie przytłaczający. Sporo ludzkich przeciwników w pierwszych misjach, również daje relaksujące odczucia. Nauczona jednak doświadczeniem, wiem, że w którymś momencie wyskoczy na mnie coś, co mnie przerazi.
No i owszem, choć tu również wszystko odbywa się powoli. Najpierw te gluty z sufitu, później te kraby, i ofiary z krabami na głowach. Ale od momentu rozpoczęcia podróży wodolotem, robi się już naprawdę strasznie.

Gram na poziomie trudności łatwy, gdyż nie lubię się wysilać w grach. Jest całkiem spoko. Walka czasami doprowadzi, żę zostanie 5% życia, ale tryb łatwy daje nam to, że wiemy iż zaraz za rogiem jest apteczka.
Zwykle jest ich w nadmiarze, choć były momenty, że uciekałam przed strzelającym helikopterem właśnie z 5 życia na karku.
Amunicja też w miarę, potrafi się skończyć ale nie było sytuacji bym biegała z samym łomem.
Co więcej. Biorę się za nagranie mojej rozgrywki na YouTube, więc będziecie mogli sami zobaczyć jak mi idzie :D

Gra choć nieco starawa, w max detalach chodzi idealnie płynnie a jednocześnie nie trąci myszką. Daje się wczuć w klimat. A większość rzeczy wygląda naprawdę ładnie.

Grę kupiłam na Steam’owej promocji za 5 euro. Razem z Epizodem One i Two. Brakuje mi jeszcze Half-Life: Black Mesa. (jest to wersja przerobiona, dostosowana do nowego silnika i wygląda prawie tak dobrze jak druga część gry.)

Na pewno warto zagrać. W końcu tytuł jest kultowy a ja gwarantuję, że rozgrywka daje wiele radości.
Ci, którzy już przeszli grę i nie chce im się tracić czasu na ponowne przechodzenie, zapraszam na mój kanał.

Motylek Magda Gamewalker