Życie przed oczami

Do obejrzenia filmu zachęcił mnie tytuł... Sama nie wiedziałam czego się po tej ekranizacji spodziewać. Zaskoczyła mnie informacja, że jest na podstawie książki... Cóż, może kiedyś nadrobię i porównam. Póki co skupię się na wrażeniach z samego filmu.

Sposób w jaki przedstawiono wstęp do filmu, czyli grafikę z napisami, o tym kto gra oraz muzyka... Zapowiadała mi coś niezwykłego... Coś może lekko absurdalnego... Kolorystyka i nastrój wprowadzały mnie w taki lekko niesamowity stan oczekiwania... "Życie przed oczami"? O czym to zatem może być, skoro tak spokojnie i nastrojowo jestem wprowadzana już zanim zaczęła się akcja filmu?

I oto następują pierwsze ujęcia... Szkoła w Columbii... Diana jak to typowa nastolatka w wieku siedemnastu lat ma swoje wybryki, bunty, ale i przemyślenia pełne wyobrażeń o jej przyszłości... Przyszłym życiu... Dzieli się nimi ze swoją przyjaciółką, wierzącą i przykładną katoliczką, Maureen. Wchodzą do ubikacji przed zajęciami... I tu zaczyna się niespodziewana akcja filmu. Strzały w tle i krzyk ludzi proszących, aby ich nie zabijać...

Jednak nie od razu dowiadujemy się, co działo się dalej. Kamera idzie na szkolne korytarze, sale... Pokazuje pozabijanych uczniów, nauczycieli... Policję i karetki pogotowia przed szkołą. Od tej chwili zostajemy wprowadzeni w świat dorosłej Diany, która tak jakby obudziła się ze złego snu. Wspomnienia tamtego tragicznego dnia, który wydawałoby się, że ona została jedną z ocalałych.

Patrzy na świat innymi oczami... Czyżby przez pryzmat tego, że przeżyła? Że szkolny kolega Michael zamiast zabić ją zabił Bogu ducha winną Maureen? W momencie, kiedy to Diana miała na koncie niemałe występki? Diana ma kochającego męża, piękny dom, o którym zawsze marzyła i śliczną córkę, której nadała imię "Emma"... Tak jak kiedyś umówiły się z Maureen, rozmawiając o ich przyszłym życiu, jakie sobie wyobrażały.

Całe szczęście wydaje się burzyć w dniu piętnastej rocznicy od tamtej tragedii... I tutaj reżyser zaskakuje nas obrazami... Połączeniem obrazów dwóch żyć. Tego teraźniejszego i widzianego oczami nastoletniej Diany. Wyobrażenia i teraźniejszość nakładają się na siebie. Jak dla mnie Pelerman doskonale pokazał walkę z makabryczną przeszłością, której nie można zapomnieć. A również i przesłanie nie wydaje się wcale banalne... Bo wydaje mi się, że niektórzy o nim zapominają:


Przeszłość ma wpływ na teraźniejszość.

Film skłania do refleksji nad tym właśnie przesłaniem... Nad własnymi błędami i wyborami... Jak wyglądałoby nasze życie, gdybyśmy wybrali inaczej? Gdybyśmy w wieku nastoletnim nie popełnili tej czy innej głupoty? Pewnych błędów się żałuje... Nierzadko żałuje się tez pewnych wyborów związanych z uczuciami czy też przyjaźniami... Ale czy gdyby nie to, to właśnie teraz bylibyśmy tak szczęśliwi, jak zawsze pragnęliśmy? Nigdy nic nie jest pewne...

Ja jednak osobiście popieram przesłanie tego filmu. Przeszłość ma wpływ na teraźniejszość i mimo, że czasem wbrew nam samym życie przypomina o głupich wyborach czy pokazuje nam, jak bardzo się myliliśmy do jakiś ludzi to... Nie warto żałować. Bo przecież, gdyby nie ta czy inna głupota w nastoletnim życiu to w dniu dzisiejszym mogłabym nie być najszczęśliwszym Elfem na świecie, będącym z najcudowniejszą Kobietą pod słońcem i oczekującą cudu jakim jest dziecko...

Pod koniec filmu zostajemy jednak zaskoczeni pewną odmianą... Diana słucha wykładu na temat wyobrażania sobie swojego przyszłego życia... Przeplata się to z obrazami jej, wydawałoby się, teraźniejszego życia... Lecz tutaj na powrót wracamy do sceny ze szkolnej toalety... Michaela z karabinem w dłoni i przerażonymi nastolatkami... Co się stanie? Obejrzyjcie sami...

Na koniec dodam, że film polecam też ze względu na aktorki. Znakomita Uma Truman oraz Evan Rachel Wood po prostu dają z siebie wszystko. Nie zaprzeczam, że reszta obsady też, ale szczególnie te dwie aktorki lubię, więc o nich nie mogłam nie wspomnieć. Miłego oglądania!

Drevni Kocur